(Sony BMG)
Legendarny gitarzysta Carlos Santana jest obecnie produktem. Jedną z wielu jeszcze przynoszących profity pozycji w katalogu superkoncernu płytowego, który trzymając się kurczowo archiwalnych i nowych zasobów próbuje zarobić najwięcej kasy. Stąd też składanka „Ultimate Santana”, która jest produktem sformatowanym dla szerokiej masy odbiorców – nieprzypadkowo materiał ten odzwierciedla dokładnie wyniki testów muzycznych, na podstawie których radiostacje komercyjne układają playlisty (autor recenzji pracował przy tym, więc ma prawo się wymądrzać). Dawne czasy świetności uosabiają wiecznie młode przeboje jak „Oye Como Va”, „Europa”, „Black Magic Woman”, nieśmiertelna „Samba Pa Ti” czy „She’s Not there”. Dla młodszego targetu mamy „Maria, Maria”, „Corazon Espinado” czy „Smooth”. Same przeboje, oczywiście świetnie zagrane (ze wskazaniem na te sprzed ponad – bagatela – 35 lat), wyprodukowane i dobrze znane. Warto mieć, jeśli chce się posłuchać przebojowego Santany. Jednak, by poznać go jako gitarzystę, trzeba sięgnąć po zupełnie inny zestaw utworów, czyli przekopać całą dyskografię samemu, wyławiając rodzynki.
Piotr Nowicki