Wyd. Orfeus Music
„Interpretacja nie jest walką, lecz aktem miłości…” – takim cytatem Stefana Riegera z książki o Glennie Gouldzie rozpoczyna swój opis muzyczny i przemyślenia dotyczące zarejestrowanego na podwójnym albumie materiału. Całość podzielił umownie na płytę jasną, czyli „El sol” (Słońce), i kontrastową – „La luna” (Księżyc).
Podzielę się z Czytelnikami moimi wrażeniami z niektórych zarejestrowanych kompozycji na tym – najprawdopodobniej pierwszym – podwójnym albumie naszego rodzimego gitarzysty klasycznego. Oto kolejna odsłona słynnego Aranjueza z roku 1939, Joaquina Rodrigo (1901–1999). Reżyser dźwięku zastosował tu duży pogłos (gitara jakby zbliża się do nas z oddali), tempa części kontrastowych są dość spokojne, pulsujące, w tempie żywszego marsza. Krzysztof Meisinger lubi niekiedy dodać jakiś własny dźwięk czy nawet zastosować wibrato poprzeczne (w poprzek gryfu). To interpretacja nieco kontrowersyjna, inna od słuchanych przez nas przez lata, ale mnie przekonuje. Gitarzysta nie boi się przerysowań, zawieszeń, innowacji w spojrzeniu na całość. I co niezwykle istotne – sam dyryguje całością! Z początkiem sezonu 2013/2014 przejął funkcję stałego dyrygenta gościnnego orkiestry Capella Bydgostiensis, z którą często występował też jako gitarzysta. Orkiestra gra pięknie, w niektórych momentach wręcz symfonicznie, niemal jak u Czajkowskiego. W kulminacyjnym tutti cz. 2 Adagio intrygująco brzmią przedłużenia niektórych akordów zespołu (wcześniej zastosowane np. w partii rożka angielskiego). To jeden z piękniej zagranych fragmentów tego koncertu, jaki słyszałem. Część środkowa w tempie bardzo spokojnym, skrajne niezagonione, dostojnie brzmi hiszpański barok zawarty w zakończeniu Concierto de Aranjuez (Allegro gentile).
Dwa najbardziej popularne kwintety gitarowe wiolonczelisty włoskiego epoki klasycznej, który już w młodości wyjechał tworzyć do Hiszpanii, Luigi Bocheriniego (1743–1805) brzmią tu niezwykle interesująco. Kwartet smyczkowy (pierwsze skrzypce gra w nim Polak, Daniel Stabrawa) brzmi wybornie. Całość pięknie zarejestrowana pod względem techniki nagraniowej (Ewa Tubelewicz-Guziołek), bez nadmiernego pogłosu. Słynne „Grave Assai – Fandango”, ostatnia część Kwintetu nr 4 zagrane iście po hiszpańsku, z nerwem, pulsem, pięknymi barwami. Do niedawna uważałem, że komplet tych kwintetów (w sumie 9) to muzyka drugiej czy trzeciej kategorii. Teraz, po przesłuchaniu propozycji na omawianej płycie, zmieniam zdanie. Ta muzyka zagrana jest tu i spokojnie, i z klasyczną elegancją, niekiedy beztrosko, nawet rezolutnie, witalnie w częściach żywych. Brawo!
Na drugim krążku uwagę słuchaczy na pewno zwróci lekko quasizaimprowizowana „Koyunbaba” – to pełna pasji i niebanalnych pomysłów słynna kompozycja Domeniconiego w ujęciu Meisingera. Muzyk gra jakby w transie, rewelacyjnie rozplanowując plany i narrację całości. Pod jego palcami ta muzyczna epopeja ma też elementy lekko odstające od zapisu nutowego, co dopuszcza sam kompozytor. Całość zagrana po mistrzowsku, wyjątkowo wciągająco, można słuchać wielokrotnie i zawsze odnajdziemy coś na nowo intrygującego. Mamy tu do czynienia z megakontemeplacją dźwiękową. Trudne do opisania – trzeba samemu posłuchać. Nie słyszałem lepszej wersji jak dotychczas, a znam wiele, łącznie z wykonaniem na żywo przez samego kompozytora na festiwalu z Liechtensteinie w 2000 r.
Wokalistka Sumi Jo, choć wychwalana w opisie, nie przykuła mojej uwagi – ten rodzaj intensywnej wibracji głosem zupełnie mi nie odpowiada w tego typu ulotnej, eterycznej wręcz melodyce, natomiast gitarzysta dość często gra tu urywanymi, krótkimi dźwiękami.
Wracając do zacytowanego na wstępie zdania, uważam, że gra Meisingera powstaje jednak z pewnym trudem, w trakcie twórczego zmagania się z materią dźwiękową. Ten zauważalny wysiłek (jakby pełne poświęcenie dla utworu), wcale nie ujmuje z muzycznego przekazu.
Gitarzysta znany jest z tego, że tworzy aurę uduchowienia wokół siebie i swojej gry. Może tylko przesadza nieco w określeniach na swój własny temat w oficjalnym życiorysie artystycznym. Dajmy więcej swobody w zauważaniu tego co wybitne, a co nie, samym słuchaczom i melomanom, zamiast wskazywać im jednoznacznie na własną charyzmę czy wyjątkowość – tak myślę. Wszak w ostatecznym rachunku muzyka ma bronić się sama.
Krzysztof Meisinger gra na strunach marki Augustine