
To, że Wrocław jazzem stoi, nie jest żadną nowością. Mając kilka świetnych klubów, w których można regularnie grać jazzowe jam sessions, i takie środowisko muzyków, tylko czekać na kolejne talenty. Jednym z nich w dziedzinie jazzowej gitary jest niewątpliwie Leszek Zaleski. Jego gra wymaga jeszcze odnalezienia własnej drogi, okrzepnięcia swojego stylu, a on sam czeka na skrystalizowanie muzycznych wyborów. Jak na debiut, to i tak jest nieźle. Materiał na płycie, choć ma łagodny, smoothjazzowy posmak, nie nuży. Wręcz przeciwnie – zaskakująco dużo się tu dzieje w tematach, zmieniających się melodiach, a każdy instrument, a szczególnie gitara i pianino, ma w każdym utworze coś ciekawego do opowiedzenia i to na nich w zasadzie opiera się cała muzyczna narracja płyty. Żeby nie było – Leszek ma też jakieś oparcie w sekcji rytmicznej, która jako drugoplanowa spełnia swoją rolę, podkręcając drive, kreując dynamikę i tworząc precyzyjną linearną, ale też harmoniczną siatkę utworów. Muzyka Leszka jest bardzo czysta, na pewno prędzej można by ją nazwać ascetyczną niż przeładowaną, choć oczywiście taka stricte ascetyczna wcale nie jest. Jest za to jasna, jeżeli chodzi o środki wyrazu – wszystkie instrumenty brzmią, jakby żywcem wyjęte z koncertu, brakuje tylko braw. To norma, że utwory jazzowe muszę być nagrywane na setkę, chyba że są produkcjami na poziomie Steps Ahead czy Yellowjackets, dlatego domyślam się, że i tutaj nie było wyjątku. Generalnie słychać paletę pastelowych barw, ciepłe, drewniane brzmienia kontrabasu, równie organiczny dźwięk basu elektrycznego i gitar, a także raczej w klimacie retro zrealizowany fortepian, a wszystko osadzone w jasnym szumie perkusyjnych blach i werbli. Wynik sumy barw jest dodatni i raczej ujmujący swoim leniwym, sjestowym klimatem. Na płycie „My Songs” nawet mniej oczywiste harmonie wpadają w ucho dzięki przyjaznym (a może znanym) skalom stosowanym sprawnie w grze przez Leszka i Dawida Troczewskiego (piano). Myślę, że płyta powinna zainteresować fanów gitary jazzowej jako przykład debiutu, od którego oczekujemy w najbliższej przyszłości nieco więcej odwagi w szukaniu własnej drogi.