Bas: Meshell Ndegeocello
Gitara: Chris Bruce
Tytuł w zasadzie wyjaśnia wszystko. Jest to hołd oddany Ninie Simone – jednej z największych soulowych pieśniarek, przez kontrowersyjną basistkę i wokalistkę, Meshell Ndegeocello. Gitarzysta Chris Bruce, osoba odpowiedzialna za aranże i produkcję płyty, powiedział: „Jedynym sposobem oddania hołdu Ninie było odnalezienie przez Meshell swojego własnego głosu w tym materiale”. To prawda, ponieważ wersje wybranych utworów w większości różnią się znacznie od pierwowzorów, ale oddają za to wszystko, co najważniejsze w muzyce Niny Simone: jej głęboki przekaz liryczny poparty poruszającą muzyką i dotykającym naszej duszy brzmieniem. Sam materiał powstał w ciągu dziesięciu dni w studiu gitarzysty Pete’a Mina i obecne są w nim jedynie bas (Meshell), bębny (Deantoni Parks) i klawisze (Jebin Bruni). Jako goście wokalnie wspomagają basistkę m.in. Sinnead O’Connor, Lizz Wright oraz Valerie June.
Album przedstawia pełne spektrum twórczości Niny ujęte niepowtarzalnym goove’em i brzmieniem jazz bassu Meshell, chociaż muszę przyznać, że brakuje tutaj linii basu na pierwszym planie, do których zdążyła nas już przyzwyczaić. Meshell gra pewnie, intrygująco, oszczędnie i jak zawsze wysmakowanie. Słychać wyraźnie, że nad wszystkim – nad zwyczajową energią, buntem i porywającym kształtem kompozycji Meshell – góruje duch Niny Simone, niby ciemny woal tenebrystycznie spowijający całą tzw. produkcję. Pod tym względem jest to majstersztyk, ale nie możemy oczekiwać, że basistka będzie czarować nasze uszy jakimiś basowymi galopadami. Album jest spójny, refleksyjny (choć nie brakuje szybszych temp) i wydaje się, że nikt inny nie nagrałby go właściwiej, hołdując niepokojącemu klimatowi epoki, w której powstawały pieśni Niny Simone. Jest to niewątpliwie rzecz dla bardziej wymagających słuchaczy, ale przez to niezwykle wartościowa zarówno dla fanów Meshell, jak i Niny Simone.