
Pięćdziesięciominutowy pierwszy krążek w dorobku znanego i aktywnego duetu PEŁECH & HORNA rozpoczyna się spokojnymi dźwiękami Ulissesa Rocha. Kompozycja „Meio do caminho”, która przykuła już moją uwagę podczas występu duetu w tzw. Piwnicy Jamowej na Kursie w Krzyżowej latem 2016 roku, rozpoczyna się spokojnie, z lekka przyspiesza, to znów spowalnia swój łagodny przebieg, by nagle na wysokości 4’45 przejść w swoisty latynoski trans o skomplikowanej rytmice, zakończony nagłym urwaniem całości. Gitarzyści zdają się aż niemal zatracić w finale, który mógłby trwać dłużej – to mocny akcent na samym wstępie płyty.
Słychać na krążku, że muzycy używają różnych gitar (John Price, Samuel Perez, B.Teryks), jednak jak na ucho piszącego ten tekst, instrumenty brzmią tu i znakomicie (np. dźwięk dosłownie „żre” z pięknym metalicznym zabarwieniem w kompozycji R. Townera, track 5) i nieco słabiej (nr 9 na płycie). Naturalne będą odniesienia do wcześniejszego duetu gitarowego Pełecha, tym bardziej że na płycie słyszymy klika kompozycji wcześniej grywanych i nagranych przez niego wraz z Jaremą Klichem. Całość zgodnie z tytułem i piękną wizualizacją okładki zaproponowaną przez Thomasa Lange i Monikę Giza, stanowi współczesną kwintesencję nurtu latynoskiego i balladowego w artystycznej muzyce na 2 gitary klasyczne. Niezwykle udanego nurtu pod palcami jednego z czołowych obecnie duetów w swoim gatunku. Płyta świetna i do porannej kawy i mniej lub bardziej leniwego popołudnia czy romantycznej wieczornej randki. Gdzieś purysta dźwiękowy doszukałby się być może nieco zbyt wyraźnie brzmiącej gitary akompaniującej wobec solówek, czy lekkich różnic w jakości dźwięku – ale to zupełnie bez znaczenia w takim repertuarze, w tego typu muzycznym anturażu. Brawo, Chłopaki!
Krzysztof Nieborak