Po trzynastu latach na nowojorskiej scenie jazzowej gitarzysta Rafał Sarnecki powrócił do kraju, by nagrać swój piąty album, pierwszy, który w całości powstał w Polsce. Muzyczną dojrzałość Rafała słychać w każdym momencie płyty, ale trzeba do niej podejść z otwartym umysłem.
Na początek kilka informacji o składzie i produkcji. Album „A View From The Treetop” został nagrany w pięcioosobowym składzie: Rafał Sarnecki (gitara, kompozycje), Łukasz Poprawski (saksofon altowy, klarnet), Piotr Wyleżoł (fortepian, pianino elektryczne, syntezator), Wojciech Pulcyn (kontrabas, gitara basowa), Patryk Dobosz (perkusja). Materiał zarejestrowano w Studiu Tokarnia w Nieporęcie. Za realizację, miks i mastering odpowiadał Jan Smoczyński, a w realizacji wspierał go również Paweł Lipski.
Nawiązując do tytułu płyty można powiedzieć, że przed jej nagraniem Rafał wdrapał się na czubek drzewa, skąd miał świetny widok na nurty muzyki płynące poniżej. Postanowił powyławiać z nich pomysły (jak złote rybki) i poprzerabiać je twórczo, jednocześnie porozumiewawczo mrugając jednym okiem do słuchaczy. Jak sam mówił, nie wszystkie z tych prób były udane, ale nie poddawał się i skompletował w końcu zestaw 9 utworów.
Ponieważ Rafał oprócz bycia muzykiem, jest także wykształconym fizykiem, nie mogło się to skończyć na jakichś banalnych progresjach akordowych. Kawałki z płyty „A View From The Treetop” momentami są naprawdę pokomplikowane, co daje nam do myślenia, ale także otwiera pole do szerokiej interpretacji. Melodie, harmonie i rytmy są tu, frapujące a czasami wręcz oszałamiające, zwłaszcza, że muzycy nie stronią również od „fryty”. Z drugiej strony mamy utwór przekornie zaczynający się od najbardziej na świecie wyświechtanej progresji akordów („Is this a Country Song”)… Muzycznie album opiera się na wspaniałych brzmieniach instrumentów (mistrzowska realizacja!), motorycznych ostinatach, fenomenalnych rozwiązaniach dynamiki, zaskakująco oszczędnej grze Rafała i przeplatających się z tematami czy unisonami solach muzyków.
Bogactwo tego albumu jest tym większe, bo utwory dobrano z bardzo szerokiego klucza – praktycznie każda kompozycja jest zupełnie inna, unikalna. Dalekie echa country, shuffle, czy boogie woogie oddalają się w miarę, jak formy tudzież aranżacje utworów zaskakują odwagą i fantazją. Dlatego też moim zdaniem nie są to nagrania dla przypadkowego słuchacza, który jazz liznął przypadkiem z płyty Louisa Armstronga. Wszystkich natomiast, którzy w jazzie siedzą, czeka przygoda, jakiej dawno nie zaznali.