(Capitol / Universal Music)
Piąty studyjny album długogrający Alice In Chains i zarazem drugi w zreformowanym składzie z Williamem DuVallem na wokalu brzmi pod względem produkcji podobnie jak jego poprzednik „Black Gives Way To Blue”: potężnie i masywnie. Cechą łączącą obie płyty jest również kolejność utworów – po trzech ciężkich kawałkach, w tym wypadku „Hollow”, „Pretty Done” i „Stone” (w tym aż dwóch singlowych) umieszczono lekką, radiową wręcz balladę „Voices”, której przebojowość aż kłóci się z gorzkokwaśnym klimatem poprzednich kompozycji.
Niemniej dźwięki akustycznych gitar, które można w nim usłyszeć, nawiązują jawnie do EP-ki „Jar Of Flies”. Podobnie rzecz się ma z zawierającym akcenty country utworem „Scalpel”, „Low Ceiling” ze śladowymi co prawda ilościami akustyka, a także z zamykającym płytę, spokojnym „Choke”.
Świetny utwór tytułowy, w którego zwrotce gitara imitować może ryk dinozaura, otwiera się przestrzennie i powolnie, by za chwilę nabrać tempa, na moment przewrócić się w powolny walec, a następnie z powrotem wystrzelić w melodyjny refren. Tym samym leniwym krokiem rozpoczyna się „Hung On A Hook”, który w tymże tempie kroczy już do końca, pogrążając nas w gęstej masie gitarowych jęków i harmonii wokalnych. „Breath On A Window” i „Phantom Limb” od względem kompozycji i pracy gitar kojarzą się z pierwszymi trzema płytami Alicji i spokojnie mogłyby znaleźć się na którejś z nich.
„The Devil Put Dinosaurs Here” jest płytą niejednolitą – i bardzo dobrze, bo ponad godzina rzężących przesterów mogłaby okazać się zbyt przytłaczająca i tylko najwięksi fani zespołu przetrwaliby tę dźwiękową zagładę. Ci ostatni jednak nie powinni czuć się zawiedzeni nową płytą grupy; mamy tu wszystkie elementy składowe jej dotychczasowego stylu: nie zawsze regularne metrum, zmiany tonacji i charakterystyczną melodykę. Szkoda tylko, że solówki Jerry’ego Cantrella nie są tak żywiołowe i błyskotliwe jak kiedyś… Ale nie ma się co dziwić, panowie dojrzewają, a wraz z nimi dojrzewa muzyka. Jednak mimo wyraźnej zmiany na stanowisku wokalisty, jest to ciągle ten sam zespół, a najnowszy album to w prostej linii kontynuacja dokonań z początku lat dziewięćdziesiątych z brzmieniem na miarę gigantów współczesnego ciężkiego rocka.
Mikołaj Służewski