A więc żywe instrumentarium, brzmienia akustyczne, poprzeplatane z vintago’owymi gitarami i sekcją grającą momentami jak w latach sześćdziesiątych. Okazuje się, że kompozycyjne pomysły Johna Portera (który jest autorem niemal wszystkich kompozycji na płycie) połączone ze studyjnymi pomysłami Kuby Galińskiego oraz tekstami Janusza Panasewicza dały oczekiwany rezultat. Refleksyjne słowa, położone na czasem psychodelicznej, czasem rockowej, a czasem nastrojowej muzyce zabierają nas w niezobowiązującą wycieczkę po wspomnieniach i obserwacjach Panasewicza. Nie ma tu wielkich uniesień, ale nie jest to bynajmniej jakaś muzyka tła – mamy do czynienia z charakterną, przemyślaną i dojrzałą płytą dobrego wokalisty i jeszcze lepszego artysty – muzyka, który dobrze wie, jak się robi ciekawe utwory. Ich radiowy potencjał to duża wartość, ponieważ jeśli kawałki te będą grane w rozgłośniach, usłyszymy w nich starą i dobrą songwriterską szkołę zamiast miałkiej i nic nie znaczącej papki obecnej często w wielkich stacjach radiowych.
Maciek Warda