(Universal Music Polska)
(J&J Music Art./Patma / EMI Music Poland)
Kreuzberg to dla mnie zespół-zagadka. Po oficjalnym opisie bogatym w górnolotne określenia i odniesienia do artystyczno-młodzieżowej dzielnicy Berlina, od której to grupa wzięła swą nazwę i której klimatem ponoć inspirowała się w swojej działalności, można się spodziewać, że mamy do czynienia z natchnionymi „poetami ulicy”, którzy zabiorą nas w pełną dźwiękowych wrażeń podróż do miejsca, w którym kotłują się nowe trendy i powstaje wysokiej próby współczesna sztuka. Nie byłem co prawda w berlińskim tyglu twórczym i nie wiem, jaka muzyka tam króluje, ale z całą pewnością mogę stwierdzić, że materiał prezentowany na debiutanckiej płycie Kreuzberg kłóci się kompletnie z jego obrazem przedstawianym w mediach; kolejnym utworom na niej zawartym bliżej jest brzmieniowo do plastikowego pop-rocka zza naszej wschodniej granicy niż do hipsterskiej kultury Zachodu.
Ok, są gitary: akustyczne i elektryczne, jest rockowa sekcja rytmiczna, ale już tutaj zaczyna się zgrzyt, bo jednostajny beat stopy od razu kojarzy się jednoznacznie – disco, a dalsze skojarzenie nasuwa się w momencie, gdy zachrypnięty głos wokalisty niebezpiecznie balansuje na granicy pomiędzy Arturem Gadowskim a panem znanym szerokiej publiczności jako Stachursky… W efekcie Kreuzberg zamiast zostać zakwalifikowanym jako „polski Nickelback” w tej samej kategorii co Ira czy świętej pamięci Ptaky, plasuje się gatunkowo bliżej grupy Feel.
I nagle pojawia się wielkie zaskoczenie i jeszcze większy znak zapytania w postaci ostatniego utworu „Moje prawo”. Metalowy, ciężko przesterowany riff na gitarze, zawodowo wymieciona solówka, ten sam głos śpiewa już bardziej zdecydowanie i wyzywająco, sekcja rąbie jak się należy. O co w tym wszystkim chodzi? Czy jest to oko puszczone do słuchaczy, mające na celu zszokowanie tych mniej odpornych (lub mniej otwartych) na cięższe odmiany muzyki oraz zakomunikowanie, że panowie potrafią też zagrać inaczej? Czy tylko sentymentalna podróż do dawnych inspiracji i hołd oddany mistrzom, dzięki którym muzycy Kreuzberg jako dzieci lub nastolatkowie zainteresowali się graniem? A może ostatni bastion niezależności od wytwórni i rynku, które we właściwy sobie sposób wymuszają taką, a nie inną aranżację piosenek i ich sterylną, wymuskaną do granic możliwości i boleśnie wyjałowioną produkcję? Nie wiem czy piosenka ta rzeczywiście przedstawia to, co tak naprawdę zespół chciałby grać (zwłaszcza zważywszy na wymowny tekst, który dokładnie tak mógłby zostać zinterpretowany), ale taką mam nadzieję, bo „Moje prawo” brzmi dużo bardziej autentycznie niż wszystkie poprzednie utwory, jakby to było właśnie naturalne środowisko chłopaków z Kreuzberg. Tak czy inaczej, zespół skutecznie zbija słuchaczy z tropu i pod tym względem płyta „Papierowy król” faktycznie spełnia jedną z funkcji sztuki – szokuje i zmusza do zastanowienia.
Mikołaj Służewski