Po kilku latach, jakie minęły od premiery poprzedniego krążka, Mark Knopfler powrócił albumem „One Deep River”. To już jego dziesiąta solowa płyta studyjna, na której jak zwykle umieścił on kolekcję niby prostych, ale jednocześnie dobrze i ciekawie skonstruowanych piosenek. Kolekcja dwunastu utworów składających się na standardową wersję krążka łączy w sobie cechy różnych stylów muzycznych, w tym rocka, folku, bluesa czy country, stanowiąc zróżnicowany ale jednocześnie spójny zestaw muzycznych historii. Kameralne, niespieszne granie z jednej strony pełne jest melancholii, ale nie brak tu też fragmentów brzmiących bardziej optymistycznie. Jak zwykle u Knopflera, dobrze zbudowanej warstwie muzycznej towarzyszą ciekawe i przemyślane teksty, poruszające tematy „z życia wzięte”. W poszczególnych piosenkach Mark dzieli się własnymi lub bliskimi mu z różnych względów doświadczeniami, sprawiając że opowiadane przez niego historie wciągają słuchacza. Jak zwykle śpiewa z specyficzny dla siebie sposób, a to jego narracyjne śpiewanie przechodzi niekiedy wręcz w spokojne – ale w żadnym razie monotonne – snucie opowieści przy akompaniamencie muzyki.
Do nagrania płyty Knopfler zaprosił grupę sprawdzonych współpracowników, z którymi znają się jak przysłowiowe „łyse konie”. W różnych konfiguracjach towarzyszyli mu na poprzednich solowych krążkach oraz podczas koncertów, a z niektórymi zna się jeszcze z czasów Dire Straits. Jednym z nich jest Guy Fletcher, który nie tylko zagrał tu na klawiszach, ale jest też współproducentem tego krążka. Pozostali muzycy to gitarzysta Richard Bennett, basista Glenn Worf, pianista Jim Cox oraz Ian Thomas i Danny Cummings grający na perkusji i innych instrumentach perkusyjnych. Nie pierwszy raz Knopflerowi towarzyszą też Mike McGoldrick (flet i dudy) i John McCusker (skrzypce). Na płycie „One Deep River” pojawił się dodatkowo mistrz gitar lap steel i pedal steel – Greg Leisz, a chórek stanowią siostry Emma i Tamsin Topolski. Fakt, że większość grających tu muzyków zna się od lat i rozumie bez słów, sprawia że współgrają ze sobą jak świetnie naoliwiona maszyna, a każdy z nich wie co i kiedy ma robić. To zgranie dobrze słychać w poszczególnych utworach, a dodatkowy komfort podczas pracy nad krążkiem zapewniło miejsce – studio należące do Knopflera. Choć piosenki zawarte na „One Deep River” zdają się proste i nieskomplikowane, w tym leży ich urok. Nic nie jest przekombinowane, a główną rolę odgrywają oczywiście gitary, tym bardziej że momentami mamy je aż trzy. Riffy i melodie oraz wplatane w nie dodatkowe frazy i płaszczyzny dźwiękowe reprezentują wbrew pozorom szeroki wachlarz brzmień gitarowych – od czystych po przesterowane i surowe. Do tego dochodzą oczywiście partie pozostałych instrumentów, reprezentujących równie wysoki poziom.
Knopfler kolejny raz udowadnia, że ma dużą łatwość tworzenia ciekawych historii, opowiadanych muzycznie i tekstowo. Jego piosenki są nienachalne, na pozór proste, ale nigdy nie nudne i pozwalające z każdym przesłuchaniem zwrócić w nich uwagę na coś innego. Mark wraz z towarzyszącymi mu muzykami stworzyli na „One Deep River” kameralny klimat wciągający słuchacza, który po wybrzmieniu ostatnich dźwięków ma ochotę rozpocząć odtwarzanie płyty od nowa…