(Universal)
Marcus Miller właściwie nic nie musi. Jakikolwiek kolejny album zapewnia mu zawsze pozytywny odbiór ze strony fanów i krytyków. Zresztą zasłużenie, bo jego muzykalność i jakość muzyki, jaką prezentuje, to klasa sama dla siebie. Ostatnio zaangażował się też w działalność pozamuzyczną.
Ten album to suma doświadczeń zebranych przez artystę w roli rzecznika projektu UNESCO poświęconego historii niewolnictwa. Stąd na płycie artyści z Afryki, Karaibów i Ameryki Południowej i wiele motywów zaczerpniętych z muzyki tych regionów. Muzyki egzotycznej, nie zawsze docenianej, ale mającej wielki wpływ na nowożytną muzykę rozrywkową.
Choć pierwsze utwory mogą budzić skojarzenia z muzyką Richarda Bony, który czerpie z tych samych źródeł, o tyle u Millera podejście do tematu jest na wskroś jazzowe, nawet jeśli gdzieś przebłyskuje przez to popowe brzmienie smooth. Ot, taki przebojowy temat „B’s River” z barwną opowieścią Marcusa na basie i refrenem granym na gimbri (takie basowe banjo) to małe arcydzieło, przy którym nie sposób się nudzić. Po nim piękna kołysanka „Preacher’s Kid” (świetny Cory Henry na hammondzie!) i blues-funkowo potraktowany „Papa Was a Rolling Stone”.
I zapewniam Was, że na tym zabawa się nie kończy, bo pod koniec Marcus świetnie tańczy basem na wodzie, a w finale przebojowo buja w funkowo-hiphopowym kawałku z Chuckiem D.
Rzecz jasna album to nie tylko Marcus Miller. Niczym jego mentor, Miles Davis, basista zgromadził wokół siebie paczkę znakomitych muzyków, którzy współtworzą muzykę zagrywkami i solówkami. Gitarzysta Adam Agati jest jednym z tych, na których warto mieć oko (i ucho!). Bardzo dobry album. Truizm, ale tak jest!