(Metal Mind Productions)
Podsumowanie ostatnich dziesięciu lat działalności zespołu to określenie niedokładne. Działalność Mechu to jednak gównie koncerty, a na płycie znalazło się jedynie jedenaście utworów studyjnych. Jeśli chodzi jednak o ten dorobek, to wygląda on imponująco. Kto nigdy nie słuchał Mechu, może odnieść wrażenie, że to zespół Ozzy’ego Osbourne’a śpiewającego po polsku…
[quote_box_right]Mamy tutaj zestaw niesamowicie energetycznych i dobrze zestawionych kawałków, które wyszły z jednego rockowego pieca z domieszką heavy.[/quote_box_right]
Riffy, które sadzi „Dziki”, są jedyne w swoim rodzaju, śpiew Maciej Januszki mocniejszy i pewniejszy niż kiedykolwiek wcześniej, a sekcja rytmiczna przez te dziesięć lat jeszcze bardziej okrzepła, stając się jednym muskularnym kręgosłupem zespołu. Widać to najbardziej po utworach sprzed dziesięciu lat, ale także w nowych aranżacjach starych hitów zespołu. („Tasmania” czy „Brudna muzyka” – jedyny utwór live w zestawieniu). Mamy tutaj zestaw niesamowicie energetycznych i dobrze zestawionych kawałków, które wyszły z jednego rockowego pieca z domieszką heavy. Rodzynkiem, będącym premierową pieśnią Mechu, nie do końca hard & heavy, jest pierwszy kawałek „To on to on to on”, zrealizowany z najspokojniejszymi mechowymi wokalami jakie słyszałem. W podobnym tonie okazuje się być „Nie widzieć nic”, ale tak rockowe solo i orkiestracje w tle nadają kompozycji większego rozmachu. Te dwa spokojniejsze numery rozdzielono klasycznym „Piłem z diabłem bruderszaft”; potem jest już tylko ostrzej. „Czy to możliwe”, „Painkiller”, „Twój morderca” czy przebojowo-światowa „Tasmania”. Ktoś powie: nihil novi, do tego chłopaki nas przyzwyczaili, ale trzeba przyznać, że takie podsumowanie ostatniej dekady wypada bardzo dobrze. Można się przyczepić, że ta płyta to znowu składanka, ale miejmy nadzieję, że jeszcze w tym roku doczekamy się nowego albumu z premierowym materiałem.