(Universal Music)
Zacznijmy od tego, że nigdy nie byłem fanem Roba Zombie – ani jego wokal, ani ogólny image specjalnie do mnie nie przemawia. Mimo tego z zaciekawieniem wziąłem do ręki jego najnowsze „dzieło” fonograficzne (bo Rob realizuje się również w branży filmowej) by przekonać się, co tym razem ma do zaproponowania.
Zgodnie z oczekiwaniami, uszom moim objawiły się dziarskie riffy gitarowe, za które odpowiedzialny jest nie kto inny, a nasz stary znajomy John 5 – znakomity gitarzysta, którego kunszt wykonawczy mogliśmy podziwiać na wydanej parę lat temu płycie solowej. Partie gitar przygotowane na potrzeby Roba Zombie nie są może zbyt wysublimowane, czasami ocierając się wręcz o banał, nie mniej jednak są to zawsze dźwięki trafne, powodujące, że „nóżka chodzi”. Motorykę utworów wspomagają oczywiście bębny, za którymi usiadł kolega Johna 5 z czasów Marilyn Manson, niejaki Ginger Fish. Zagrane z odpowiednim powerem oraz okraszone odpowiednią produkcją, wbijają w ziemię z każdym uderzeniem.
Na tym tle, ubarwionym tu i ówdzie szczyptą klawiszy, Rob Zombie z właściwą sobie manierą wykrzykuje swoje dziwaczne teksty inspirowane, podobnie jak oprawa graficzna i tytuł samego albumu, klimatem horrorów klasy B, które w Ameryce mają przecież głęboką tradycję. Płyta z pewnością usatysfakcjonuje fanów gatunku, a oprócz tego ma szanse na zdobycie sympatii pozostałych, bardziej sceptycznie nastawionych słuchaczy – czego ja jestem najlepszym przykładem. Kawałki na niej zawarte nie zostaną nam może w pamięci zbyt długo, ale za to w momencie ich słuchania od razu naładowują energią i napędzają do działania. Stąd album świetnie nadaje się do jazdy na rowerze czy deskorolce, jako tło do gier komputerowych (zwłaszcza wyścigów samochodowych!) albo w celu skutecznego rozruszania gości na rockowej imprezie w klubie czy w domu – sąsiadom też może się spodobać…
Mikołaj Służewski
- Tags
- Rob Zombie