Rodzimy Metal Mind sprawił mi – i zapewne wielu fanom muzyki gitarowej – miłą niespodziankę. Otóż wydał reedycje niedostępnych u nas przez lata płyt Steve’a Morse’a, choć tylko w limitowanym do 2000 egzemplarzy nakładzie.
To krążki szczególnie mi bliskie, bo właśnie od nich zaczynałem poznawać twórczość tego gitarzysty. O ile dobrze pamiętam, poprzednie wydania CD do niedawna miały status „nakład wyczerpany”, a winylowe edycje tych płyt były kiedyś przedmiotem pielgrzymek i zapisów, bo Steve był mało znany w Polsce i znalezienie kogoś, kto miał jego płyty nie było łatwe.
Po upływie ponad dwóch dekad od ich wydania, wszystkie sprawdzają się znakomicie. „High Tension Wires” zawiera wiele wpływów z muzyki folk i celtyckiej, które słychać w dostojnych „Ghostwind” czy „Highland Wedding”, do tego progresywne inklinacje w „Leprechaun Promenade” czy pokaz wirtuozerii w „Tumeni Notes” oraz urocza miniatura „Modoc” wciąż brzmią świetnie, choć nad płytą ciąży wyraźne widmo twórczości DIXIE DREGS.

„Southern Steel” to dla Morse’a zerwanie z Dregsami i ustanowienie pewnego schematu płyty instrumentalnej, na którym bazuje do dziś. Wraz z La Rue stworzył tandem podobny do Satriani/Stu Hamm. Razem w pierwszych utworach wymiatają na zawodowym poziomie, brawurowo, z polotem i rockowym zębem. Płyta jest ostrzejsza i zdecydowanie bardziej naznaczona wirtuozerią niż „High Tension Wires”. Pojawiają się na niej także dwa bachowskie akcenty: „Battle Lines” i „Point Counterpoint”, gdzie gitara i bas sadzą partie niczym z inwencji dwugłosowych, przypominając klasykę z okresu baroku.

„Coast To Coast” to również zawodowe, rockowe granie. Popisy Morse’a w „Collateral Damage”, zabawa w country/folk w „Runaway Train” czy interesujące progresje akordów w „The Oz” lub „Cabin Fever” to nie tylko rozrywka dla ucha, ale i dobre lekcje poglądowe dla młodych muzyków. Atutem tych płyt są bardzo dobre kompozycje, nie tylko rockowe i zorientowane na instrumentalne popisy. Przed laty ceniłem w nich świetną technikę, teraz bardziej doceniam jakość utworów. Dla każdego szanującego się fana sześciu strun te krążki to jazda obowiązkowa.

Piotr Nowicki