
Kiedy już zaczęło mi się podobać, to okazało się, że to EP-ka, więc się skończyło. Ale te 17 minut, które dostałem, było w sumie interesujące. Nie jestem wielkim zwolennikiem tak zwanej alternatywy, bo dawno przestała być ona alternatywna w stosunku do czegokolwiek. Zazwyczaj mnie wszystko nudzi od strony muzycznej, od strony lirycznej zaś mdli od grafomanii. The Ears natomiast nie uruchamiają moich radarów żenady, a mój mózg po przesłuchaniu nie krzyczy „omijaj”. „Wielka płyta” to fonograficzny debiut tego ansamblu, któremu przewodzi wokalistka i autorka tekstów Marta Uszko. To ona jest motorem napędowym tej muzyki, to jej teksty nadają wszystkiemu sens i wciągają. Inna rzecz, że warstwa muzyczna też została zrobiona fajnie. Wszystko utrzymane jest w konwencji lekkiej awangardy, z jakimś posmakiem piosenki autorskiej, popu i alternatywnego rocka (ale tego fajniejszego, a nie tego spod znaku smutnych chudych chłopców w swetrach). Mamy lekką perkusyjkę, gitara i klawisze biorą na siebie organizację tła dla Marty oraz dla Tomasza Licaka, który gra na klarnecie basowym. Z tym klarnetem to w ogóle fajny zabieg – zastępuje on tutaj gitarę basową, a czasami śmiało wychodzi sobie z rytmicznego tła i staje w pierwszym szeregu obok wokali. Marta śpiewa po prostu sympatycznie. Wiem, że obcując z The Ears, mam do czynienia z doświadczonymi, wprawionymi muzykami, dzięki czemu „Wielka płyta” nie jest przesadzona, przeładowana. Wydaje się, że każdy pamiętał to o nadrzędnej funkcji i głównym celu – zrobienia fajnej muzyki. Dlatego, choć nad całością unosi się duch poezji śpiewanej i awangardy, to płyta jest jak najbardziej przystępna, zupełnie jak przystępni są Voo Voo czy Raz Dwa Trzy. I w sumie nie wiem, dlaczego piszę o tym albumie w „TopGuitar”, skoro gitary jest tu akurat dość niewiele, a na dodatek jest bardzo daleko od pierwszego planu (choć jednocześnie trzeba oddać cesarzowi co cesarskie i powiedzieć, że gitarzysta Michał Starkiewicz buduje piękne tła i znakomicie współgra z resztą zespołu, a to też przecież funkcja gitary). Ale z drugiej strony – chyba warto. Tylko dlaczego ładnym, dość bogatym wydaniem płyty oszukali mnie, że to długograj?
Wyd.: Własne