Kilka lat temu pisałem o historii gitary basowej ogólnie, więc teraz pozwólcie, że przypomnę kilka faktów wyłącznie tyczących się tej najpopularniejszej na świecie basówki. W tym roku bowiem przypadają jej okrąglutkie, pięćdziesiąte urodziny.
Jazz Bass ujrzał światło dzienne w 9 lat po rewolucyjnej premierze Precision Bass, pierwszej seryjnej gitarze basowej z progami. Pierwsza produkcja Jazz Bassa trafiła do sklepów w marcu 1960 roku. W fenderowskim cenniku z lata tamtego roku figurują dwa modele: 279 i pół dolara za sunburst-finish model oraz 293 i pół dolca za blonde lub custom-color finish.
Nazwa instrumentu zapożyczona została od sześciostrunowego Jazzmastera z 1958 roku i, tak jak on, Jazz Bass został przeznaczony głównie dla muzyków jazzowych. Nie przewidziano jednak tego, ze jazzowe środowisko jest jednym z najbardziej konserwatywnych jeśli chodzi o instrumentarium i przyzwyczajenia do marek, modeli i lutniczych rozwiązań. Dlatego tez Jazz Bass w pierwszych 2-3 latach nie zdobył oczekiwanej popularności i (dzisiaj rzecz nie do pomyślenia) zastanawiano się nawet nad sensownością produkcji tego modelu!
Pomimo tego, był to instrument dość ekskluzywny jak na tamte czasy. Przede wszystkim dzięki dwóm przetwornikom zamiast jednego, które jako single znalazły się w modelu ’60. Precision ze swoim pojedynczym „łamanym: singlem oraz prototyp Jazz Bassa z 1959 roku posiadały jeden przetwornik i świetny, ale „jedyny” ton. Teraz po raz pierwszy otwierała się droga do eksploracji bogactwa brzmieniowego gitary dzięki balansowi pomiędzy obydwoma pickupami – pierwszymi „mydelniczkami” (soapbar) na świecie. Dwa potencjometry Volume i dwa Tone łączyły żar i bogactwo „ciepłych” alikwotów znane z Precisiona (przetwornik przygryfowy) oraz zupełnie nowe pokłady brzmienie, wydobywane przy mostku. Po jakimś czasie zostało to docenione, ale w pełni możliwości mostkowego pickupu wykorzystał i „wycisnął” do cna dziesięć lat później wielki Jaco Pastorius.
Korpus Jazz Bassa był większy i tym samym masywniejszy od Precissiona, a menzura wydłużona o pół cala, co również dawało znakomite warunki dla wydobywania harmonicznych i dłuższego oraz pełniejszego wybrzmiewania. Pomimo tego okazało się, że nowy Fender jest bardziej komfortowy w grze, niż jego poprzednik, również dzięki cieńszej i bardziej ergonomicznej szyjce, dającej lewej ręce więcej „wytchnienia”. Z czasem Jazz Bass stał się najbardziej popularnym instrumentem basowym w muzyce rozrywkowej i to właśnie czas – najlepszy juror, potwierdził niepodważalny geniusz Leo Fendera i jego współpracowników (m.in. wielki George Fullerton). Jego lutnicze wizjonerstwo okazało się brzemienne w skutki dla całego showbusinessu ubiegłego wieku.
Od 1959 r w wytwórni Motown (Detroit) muzykiem sesyjnym, grającym na kontrabasie pod wielkim wpływem Paula Chambersa i Roya Browna, był niejaki James Jamerson. Dobra opinia o produktach firmy Leo Fendera powoli zataczała szersze kręgi, więc Jamerson, kierując się na pewno również wygodą, „przesiadł się” na ten nowy instrument w okolicach roku 1961. Od tamtej pory, do roku 1972 wraz z kultowa dzisiaj grupą The Funk Brothers, działającą przy Motown, grając na Jazz Bassie, zarejestrował… więcej hitów, niż Beatelsi i Rolling Stonesi razem wzięci. Jego umiejętności techniczne, styl, kreatywność, poczucie muzyki i przede wszystkim gra „sercem” i „duszą”, sprawiły, że stał się pierwszą ikoną basów Fendera, człowiekiem, który wprowadził te instrumenty do świata showbusinessu. Za nim poszli inni sidemani, min. Jerry Jermmot („the Groovemaster”) oraz cały świat, który podobnie jak Stratocasterem, zachwycił się Jazz Bassem.
W międzyczasie powstało wiele modeli i serii Jazz Bassa, ponieważ chyba każdy basista, grający chyba każdy gatunek muzyczny chciałby mieć ją (i powinien!) w swoim instrumentarium. Świadczy to nie tyle o uniwersalności brzmienia, ale wręcz o jego idiomie i kanonie, który stworzył Leonidas Fender i do którego doskonałości wszyscy po prostu dążą.
Do dzisiaj Jazz Bass doczekał się kilkudziesięciu sygnatur i setek użytkowników z najwyższej muzycznej półki. Są wśród nich takie tuzy jak Joe Osborn, Jack Cassady, Noel Redding, Larry Graham, Herbie Flowers, Greg Lake, Jaco Pastorius, John Paul Jones, Sting, Geddy Lee, Marcus Miller, Flea, Ron Blair, Adam Clayton oraz Verdine White. Ta lista pęcznieje z roku na rok i wygląda na to, że nic już nie przebije popularnością i mitem tej basówki, pozostaje więc życzyć kolejnych pięćdziesięciu lat podobnego uwielbienia!