Blackstar nie zaparł się swojej zwyczajowej estetyki noir, choć dostępne są także modele Blonde. Napiszę to od razu. Zawsze byłem fanem kremowo – beżowych obić wzmacniaczy, zwłaszcza gdy stanowiły wyjątki od czarnej chromatyki. To jak promień słońca po burzy, albo latarnia morska na nocnym horyzoncie. Kojarzy się z ciepłem, miękkością i raczej pozytywnym nastrojem. Do testu trafił jednak model klasyczny, czarny, a beżowe są jedynie główki potencjometrów.
Satysfakcjonujące wzmocnienie sygnału płynącego z gitary akustycznej może być nie lada wyzwaniem dla gitarzystów na każdym poziomie zaawansowania. Wynika to z prostej przyczyny – można powiedzieć, że instrumenty akustyczne są wrażliwe i bardzo otwarte – taka gitara akustyczna od razu na dzień dobry oferują całą siebie, wystarczy wziąć ją w dłonie. Jeśli dodamy do tego jeszcze wymagania w postaci wysokiej klasy mikrofonu zbierającego z pudła, przedwzmacniacza i jakiegoś preampu z przetwornikiem to okaże się, że może to być totalnie poza naszym finansowym zasięgiem. Z pomocą przyszła brytyjska firma Blackstar Amplification, która postanowiła rozszerzyć ofertę o nową serię wzmacniaczy przeznaczonych dla gitarzystów akustycznych. Modele linii Sonnet zaprojektowano oczywiście tak, aby „wiernie podkreślały naturalne brzmienie instrumentu i pozwalały uchwycić wszelkie jego niuanse”. Bla bla bla, każdy tak pisze. To się dopiero okaże.

Budowa
Co ciekawe, panowie z Blackstar Amplification współpracowali przy projektowaniu tej serii z brytyjskim piosenkarzem i autorem tekstów Jonem Gommem, można powiedzieć, że jednym z najbardziej wymagających brzmieniowo gitarzystów akustycznych na świecie. Pierwszy punkt dla czarnej gwiazdy. W skład serii Sonnet weszły dwa wzmacniacze, z których każdy jest oferowany w dwóch wersjach wykończenia – Black i Blonde. Pierwsze combo to Sonnet 60 (głośniki: 6.5” + tweeter; moc: 60 W), a drugi model, który właśnie będziemy ogrywać, to Sonnet 120 (głośniki: 8” + tweeter; moc: 120 W).

Od razu widać dwa rzędy identycznych główek potencjometrów co może oznaczać tylko dwa kanały. Są one równorzędne pod względem impedancji wejściowej. Posiadają podwójne wejścia (speakon/jack) – każde z własnym, oddzielnym zestawem elementów sterujących – obsługują zarówno instrument, jak i mikrofon. W świecie akustycznym oznacza to, że można dzięki temu podłączyć dwa źródła wejściowe, zamiast stosować różne wzmacniacze ergo: stopnie mocy o różnych charakterystykach wzmocnienia. Oznacza to również, że podłączyć możemy zarówno bezpośrednio instrument akustyczno-elektryczny jak i mikrofon. Dzięki temu wzmacniacze Sonnet sprawdzą się zarówno w rękach artystów występujących solowo jak i w duecie. Oba kanały są wyposażone w przełącznik shape, który po włączeniu zapewnia ciekawe „podrzeźbienie” środka. Jeśli używamy mikrofonu pojemnościowego, niezbędne będzie zasilanie phantomowe które oferuje Sonnet, a funkcja PAD (podcięcie sygnału na wejściu) i odwrócenia polaryzacji zapewniają maksymalną jakość dźwięku w każdej sytuacji i środowisku.

Dodatkowe wyjścia Sonnet 120 umożliwiają łatwe nagrywanie przez USB i podłączenie XLR do PA. Wbudowana łączność Bluetooth sprawia, że możliwe jest także przesyłanie podkładów ze smartfona, ale jest też wejście liniowe, jeśli jesteśmy akurat oldschoolowcami. Blackstar Sonnet 120 oferuje także podwójne pętle efektów dla łatwej integracji pedalboardu oraz opcjonalne przełączany nożnie pogłos i wyciszenie wzmacniacza. W każdym z dwóch kanałów mamy idealnie dopasowane 3-pasmowe korektory, zoptymalizowany akustycznie filtr górnoprzepustowy i dyskretny, ale bardzo skuteczny system antysprzężeniowy. Otrzymujemy również cztery wbudowane pogłosy, które dają naszej grze bardziej studyjny charakter. Combo wyposażono ponadto w stereofoniczne wejście MP3/Line, jak również możliwość odbierania sygnałów przesyłanych bezprzewodowo (Bluetooth). Wzmacniacze oferują też możliwość regulacji czasu pogłosu i typu efektu (Hall/Plate), filtr górnoprzepustowy, układ Brilliance oraz ogólną regulację głośności.

Brzmienie
Na nic byłyby te wszystkie cuda zgromadzone na pokładzie comba, gdyby ostatecznie nie brzmiało by ono co najmniej dobrze. Co zatem w tej kwestii oferuje nam Sonnet 120? Wszystko. Absolutnie wszystko. To jest brzmieniowy absolut jeśli chodzi o podręczny backline dla gitarzysty akustycznego. To jest magia i to są czary. Jeszcze nigdy nie słyszałem by projekcja gitary akustycznej przez combo (wzmacniacz z głośnikiem) była aż tak żywa, plastyczna, namacalna i „zespolona” z instrumentem. Dodam, że piecyk testowałem z gitarą Martin SC-13E, która nota bene także jest cudem grywalności (wygody) i brzmienia). Z takiego połączenia nie mogło po prostu wyjść nic innego niż mistrzostwo świata.

Już na dzień dobry, przy korekcji ustawionej w pozycjach neutralnych i Gain na ¼ skali otrzymałem pełnię szczęścia. Czystość i naturalność brzmienia biją po uszach i co gorsza ustanawiają standard – po tym co usłyszałem, ciężko mi będzie zaakceptować gorszy sound. Piec z pewnością sprawdzi się jako nagłośnienie instrumentu akustycznego w zespole, w duecie oraz w przypadku gry solowej. Uzyskujemy z automatu szerokie, bliskie, tonalne akustyczne brzmienie. Miałem wrażenie, że otwory bass reflex nie oddają tylko basów ale poprawiają całe spektrum częstotliwości. Kiedy jest potrzeba wtopienia barwy naszego instrumentu w większą całość bez problemu modelujemy brzmienie korekcją tak, aby znalazło swoje miejsce w miksie. Wzmacniacz testowałem również w warunkach klubowych. Generuje bardzo szlachetne brzmienie, wzorcowo przebija się przez pozostałe dźwięki na scenie, czyli ma bardzo wysoką skuteczność. Jakość brzmienia nie degraduje się wraz ze wzrostem głośności, a filtr antysprzężeniowy działa szybko i efektywnie. Głośniki są wbudowane lekko pod kątem, dzięki czemu piecyk gra lekko „ku górze”, co jeszcze bardziej wzmacnia wszelkie doznania psychoakustyczne. Mocny, lekki i kompaktowy, idealny dla wykonawców solowych lub duetów.
Podsumowując: re-we-la-cyj-ny sprzęt!