Zastanawialiście się kiedyś czy istnieje piekło? A myśleliście jakich gitar tam używają? Nie? No to pomyślmy… Jeśli grają tam na gitarach (na pewno amerykańscy naukowcy wkrótce to potwierdzą), to instrumenty przeznaczone do użytkowania w tych trudnych warunkach powinny odznaczać się „piekielnie” dobrym wykonaniem i brzmieniem serwującym pełne spektrum barw zawierających pierwiastki tak poszukiwane w tych rejonach zaświatów. Od ciężkich jak płynny ołów po ostre jak najeżona kolcami mata fakira. Nie byłem tam jeszcze osobiście, ale podejrzewam, że mogłyby to być gitary ESP. Spełniają warunki.
Liczba użytkowników tych instrumentów wśród wykonawców muzyki metalowej mówi sama za siebie. Lista endorserów na stronie ESP mogłaby być alfabetycznym spisem zespołów zakazanych, gdybyśmy żyli w czasach inkwizycji, a niepozorne logo japońskiego producenta widnieje na niezliczonej liczbie płyt, włączając w to także te kultowe. W pewien upalny dzień przybyła do mnie prześliczna wysłanniczka księcia ciemności o imieniu ESP E II M II NT by wodzić mnie na pokuszenie. Przyjechała w prawdziwej karocy – czarnym, bardzo solidnym futerale z logiem ESP. Gdy ujrzałem ją leżącą w szarym pluszu wyściełającym case wiedziałem, że będzie mi trudno dochować „ślubów czystości”.
Budowa
Korpus w typowym dla serii M II kształcie podrasowanego strata wykonano z mahoniu. Jednak to co rzuca się w oczy to powalająca estetycznie nakładka z klonu w wykończeniu fade. Egzotyczny rysunek słojów wynurza się z czerni i rozjaśnia w kierunku rogów gitary, aż do naturalnego jasnego koloru drewna. Niezwykły efekt potęguje bezbarwny lakier pokrywający korpus i binding z naturalnego drewna. Wibracje rozpiętych pomiędzy mostkiem Hipshot, a siodełkiem z kości słoniowej strun, zbierane są przez parę pasywnych humbuckerów Bare Knuckle Aftermath Tyger. Ich stylizowane na „nadgryzione zębem czasu” puszki dodają gitarze „pazura” i wyglądają jakby wyrwano je ze szponów dzikiej bestii. Kontrolę nad nimi zapewnia trójpozycyjny przełącznik oraz potencjometry głośności i barwy z czarnymi gałkami. Trzyczęściowy, klonowy gryf połączony jest z korpusem metodą set – through, zapewniając nieskrepowany dostęp do najwyższych pozycji.
Dwadzieścia cztery progi jumbo nabite są według skali 648 mm na hebanową podstrunnicę. Markery mają formę perłowych prostokątów „zwisających” niejako z górnej krawędzi gryfu, a XII pozycję podkreśla prostokąt z napisem ESP. Odwrócona główka w charakterystycznym dla M II, ostrym kształcie posiada nakładkę w identycznym jak korpus, przypalanym wykończeniu. Logo z macicy perłowej i biały binding wznoszą instrument na estetyczne wyżyny. Za stabilność stroju odpowiadają blokowane klucze firmy Gotoh. Tył instrumentu pokrywa delikatny woal czarnego, transparentnego lakieru. Na jego tle jeszcze bardziej uwydatnia się egzotyka i wysmakowanie płyty wierzchniej. Ale dość patrzenia, czas bliżej zapoznać się z tą pięknością.
Wrażenia
Po zagraniu kilku dźwięków dochodzę do wniosku, że jeżeli mieszkańcy królestwa ciemnosci grają na wiosłach ESP, to mamy podobny gust. Gitara leży jak ulał i miło zaskakuje wagą. Gryf o profilu Thin – U to bardziej tradycyjna, zaokrąglona forma, w opozycji do płaskich, wyścigowych „listewek”. Czuć, że ma się coś w łapie. W przypadku przekroju szyjki, jak i promienia podstrunnicy (305mm) projektanci wyznają zasade złotego środka. Wypróbowane rozwiązania, bez skrajności. Sprawdza się to bardzo dobrze. Na uwagę zasługuje świetny dostęp do wysokich pozycji. Gryf przechodzi w korpus bardzo płynnie, wszystko za sprawą konstrukcji set-through. Dodatkowo matowy lakier jakim pokryto szyjkę polepsza komfort pracy lewej ręki. Maszynki trzymają strój znakomicie, pracują lekko i płynnie. Najwyższa jakość. Na sucho gitara ma bardzo wyraźny, perkusyjny tembr i świetnie rezonuje. W całej skali brzmi równo i czytelnie. Dobry balans pomiędzy nasyconym dołem i ładnym szybkim atakiem zachęca do podłączenia tej diablicy.
Na dzień dobry czeka nas miłe zaskoczenie. M II pomimo że przypiekana na ruszcie przez samego Belzebuba i wyposażona w pickupy ze śladami szponów bestii ma w sobie spory potencjał na kanale czystym. Szczególnie przystawka przy gryfie (magnes alnico) swoją ciepłą barwą inspiruje do wycieczek w jazzową stronę. W pozycji middle już daje się we znaki zadziorny tembr humbuckera przy mostku (magnes ceramiczny), ale można to uznać za zaletę w odpowiednich muzycznych okolicznościach. Humbuckery należą do grupy mocnych z rezystancją 11,5 kΩ (neck) i 14,7 kΩ (bridge). Z tego względu kanał czysty szybko się przełamuje. Ale przecież cleany to nie domena tej piękności.
Czym prędzej zmieniam kanał wzmacniacza. To naturalne środowisko tej gitary. Mocno perkusyjne brzmienie z „dechy” wzmaga czytelność granych fraz. Szybkie przebiegi legato, czy skomplikowane thrash metalowe „galopki” brzmią świetnie i sterylnie. Obniżenie stroju czy rozkręcenie gałki gain nie pogarsza dobrego wrażenia. Gitara radzi sobie wzorowo. Cała reszta w rękach gitarzysty. Dobre proporcje między sprężystym i nie dudniącym dołem, a średnim i wysokim pasmem gwarantują wzorową prezencję. W pozycji „przy gryfie” frazy solowe wprost wylewają się spod palców. Wyczuwalna delikatna kompresja wydłuża sustain, ale odrobinę zmniejsza plastyczność granych fraz. Myślę, że opcja rozłączania cewek mogłaby poszerzyć znacznie zakres zastosowań tego instrumentu, ale szczęśliwy użytkownik może to łatwo zrobić na własną rękę. Wobec tego nie marudzę.
Podsumowanie
ESP EII MII NT to instrument w pełni profesjonalny. W znakomity sposób łączy bezkompromisowe wykonanie, ciekawy design i bardzo dobre, choć dość mocno sprofilowane brzmienie. Świetna propozycja dla gitarzystów, którzy wiedzą czego chcą, ale także estetów ceniących nietuzinkowy wygląd. Bez obaw spoglądam w przyszłość, bo jeśli amerykańscy naukowcy potwierdzą, że w piekle grają na ESP , a Święty Piotr nie wpuści mnie do „krainy szczęścia”, bez obaw udam się parę pięter niżej. Obcowanie z tak dobrymi instrumentami z pewnością zrekompensuje wszelakie niedogodności.
PRODUCENT: https://www.espguitars.com/
DYSTRYBUTOR: https://www.sound-service.eu/