Jakby to określił Phil X, ta gitara ma seksowny pickguard, który od razu rzuca się w oczy i stanowi ważny element skupiający uwagę i implikujący pierwsze skojarzenia. W tym wypadku, co zrozumiałe, idą one w kierunku większej drapieżności i otwartości brzmienia na słuchacza.
Framus FR FG 14 jest wiosełkiem bardziej performerskim, koncertowym, roboczym niż domowym, czy nawet ogniskowym. Ubiegając to, co Czytelnicy przeczytają w dalszej części testu, napiszę, że Framus FR FG 14 SV jest stworzony po to, by wychodzić do ludzi i by trafiać do ich emocjonalności – jego żywiołem jest scena, a ulubionym środowiskiem – muzyka energetyczna, najlepiej rockowa, choć oczywiście nie tylko!
Komfort i budowa
Ten Framus jest twardzielem – prawdziwy z niego tough guy. Można to oczywiście zapisać na plus (zależy, co kto lubi), ale wiąże się to z pewnymi „oporami”, jakie wiosełko potencjalnie nam sprawi. Jest dość surowe w obyciu, po pierwsze poprzez twarde struny (producent fabrycznie nawinął na Framusa FR FG 14 SV sznurki Cleartone Acoustic 012–053), a po drugie przez wyjątkowy feel, jaki daje chwytnia. Płaska, niemal klasyczna podstrunnica, solidne progi, prawidłowa, standardowa akcja dość grubych strun strun – wszystko to sprawia, że raczej nie jest to instrument przeznaczony dla „miękkich łapek”. Najprawdopodobniej łatwiej będzie z nim obcować gościom pokroju Phila X, którzy zęby zjedli na scenach i z niejednego muzycznego pieca jedli chleb.
To jest gitara do zadań specjalnych – tam, gdzie inne akustyki wymiękają, tam wkracza nasz akustyk. Nie boi się żadnej sytuacji, przebije się w każdej muzycznej akcji i prawdopodobnie pozostawi słuchaczy oniemiałych z zachwytu – tak go widzę po pierwszej przymiarce. Nie przypadkowo nadano mu więc formę grand auditorium, którą zaprojektował Bob Taylor (twórca marki Taylor) w 1994 roku. W porównaniu z klasycznym kształtem dreadnought, jest nieco szerszy w dolnym odcinku, minimalnie chudszy, jeśli chodzi o głębokość i zdecydowanie węższy w talii. Ma to także wymiar praktyczny – gitara jest poręczniejsza, lepiej niż dreadnought leży w dłoniach, wygodniej gra się na niej w pozycji stojącej, przy jednoczesnym zachowaniu imponujących walorów brzmieniowych. Naszego framusa wykonano jak Bóg przykazał – top z litego świerku, podbarwionego lakierem na wysoki połysk na bardziej żywą żółć. Boczki i spód pudła rezonansowego powstały z laminowanego mahoniu, szyjka z jednego kawałka mahoniu, a podstrunnica oraz most ze wschodnioindyjskiego palisandru. Dla mnie majstersztykiem jest właśnie ta szyjka z podstrunnicą. Podstrunnicę wypolerowano na błysk, wpasowano w nią dyskretnie ekskluzywne markery (mniejsze znajdują się również w drewnianych kołkach mocujących struny do mostka!) oraz „uzbrojono” w dwadzieścia jeden progów. Wszystkie gustowne i dyskretne zdobienia, łącznie z bindingiem imitującym szylkret, podwójną rozetą (intarsje mahoniowe oraz abalonowe) oraz wykończeniem główki sprawiają wrażenie wykwintności. Pozostaje jeszcze preamp – jest nim i tym razem (bo często występuje on we Framusach Legacy) model Fishman Isys+ z przetwornikiem Sonicore. Mamy w nim regulację trebli, basów i głośności oraz dwa przyciski – odwracania fazy w celu niwelacji sprzężeń oraz tunera. Ten ostatni jest idealnie zaprojektowany do tego wiosła, ponieważ pozwala szybko i z dużą pewnością nastroić instrument.
Brzmienie
I tu mnie Framus złapał. Testowane przeze mnie do tej pory akustyki z serii Legacy brzmiały świetnie, ale przewidywalnie, zawodowo, ale bez blaskomiotnej ekstrawagancji. Nasz model to zupełnie nowa, inna jakość, która przenosi tę serię w inny wymiar – mniej wysublimowany, ale bardziej bezkompromisowy i, jak już napisałem, otwarty na publiczność. To nie tylko nowe, atrakcyjne brzmienie, ale też zupełnie jasna i czytelna koncepcja – instrument stworzony do energetycznych gigów, nie ważne czy solowych, w duetach czy większych składach. Zacznijmy od tego, że nasz Framus brzmi skutecznie sam z siebie, akustycznie. Potrafi potężnie wstrząsnąć okolicą, wyrywając z letargu najbardziej leniwe lub zaspane jednostki. Żeby jeszcze grał głośno, ale jednocześnie jakoś miękko, a barwy były wycofane… Nie! On kosi wszystkie bardziej wzniosłe i ulotne myśli na wysokości lamperii, bezlitośnie. Pozostaje sama muzyka i jej zarządzanie naszymi emocjami. Nie jest to jednak prymitywny dźwięk, który licytuje się na jaskrawość ze szlifierką kątową. To pełnia barw, totalna, kompletna paleta chromatyczna rozjaśniona metalicznym blaskiem i twardym środkiem. Brzmienie strun wiolinowych jest jasne, z imponującym blaskiem, ale jednocześnie bardzo dźwięczne i nasycone harmonicznymi. Grane przez nas nuty i akordy są dzięki temu krystalicznie czyste, pozbawione jakichkolwiek przydźwięków i niechcianych cech, jak piskliwość czy tym bardziej płaczliwość. Mamy tu odważny atak prosto w twarz, tyle że na tyle uroczy i zachwycający, że nie sposób na to narzekać. Struny basowe z kolei to zwarty i szybki dół, momentalna odpowiedź na naszą artykulację i festiwalowa projekcja dodatkowych składowych harmonicznych. Nad całością króluje środek, który precyzyjnie tworzy znakomite warunki do gry akordowej. Całokształt skłania zarówno do solówek, techniki fingerstyle, gipsy jazzu czy mocnego rockowego przyłojenia.
Jedno jest pewne – to nie jest gitara, którą powinniśmy grać „While My Guitar Gently Weeps”… Jak wspomniałem, Framus FR FG 14 SV jest twardy w obyciu (głównie przez struny i płaski radius podstrunnicy), ale po oswojeniu odpłaci się nam otwarciem wyjątkowej przestrzeni muzycznej, zamkniętej dla wielu innych (nawet podobnych) gitar akustycznych.