Miałem do czynienia z różnymi Ibanezami, ale Ibanez S 2075 FW, już na pierwszy rzut oka wydawał się być wart zainteresowania. Wiedziałem, że seria S to „najprzyjaźniejsze” instrumenty dla zagorzałych fanów różnych odmian metalu, ale jednocześnie miałem świadomość, że opanowanie którejkolwiek „wyścigówki” Ibaneza to zadanie frapujące i wymagające. Ibanez S 2075 FW to flagowy model serii, której początki sięgają 1990 roku, na pewno duma projektantów. Zawiera on wszystkie te „kosmiczne” patenty, których mnogość skłania jednak czasem do refleksji nad tym, gdzie zaczyna się przerost inżynierskiej formy nad lutniczą treścią.
Wygląd Ibanez S 2075 FW
Japończycy już od dawna sami sobie wyznaczają standardy i sami sobie podnoszą poprzeczki. Wykonanie omawianego instrumentu mieści się w tym kanonie. Najwyższa jakość osprzętu (klucze, strapy), dyskretne perłowe intarsje (12 próg – co za finezja!), wiosło jakby stworzone specjalnie na NAMM Show. Im dłużej na nim grałem, tym pewniej się czułem i nawet zapomniałem na chwilę, że nie nigdy nie ćwiczyłem przecież po 10 godzin dziennie.
Ibanez S 2075 FW, podobnie jak inne wyższe serie (RG, SA, SZ itd.) „dopasowuje” się do grającego, jest po prostu maksymalnie ergonomiczna i nie są to tylko twierdzenia speców od marketingu, ale opinie użytkowników artykułowane m.in. na różnych internetowych forach. Można tam spotkać również opinie odwrotne, że Ibanezy to plastikowe suszarki, dlatego zawsze polecam kierować się głównie własnym gustem i doświadczeniem.
Ale wróćmy do tematu.
Korpus gitary Ibanez S 2075 FW to mahoń z topolowym(!), podpalanym topem. Jest to kolor poczciwych gierkowskich kredensów na kryształy, który nijak ma się do core’owych występów, dla jakich producenci tę gitarę przeznaczyli. No, ale na szczęście to chyba tylko mi się tak kojarzy…
Decha została niemiłosiernie podziurawiona i przed pierwszym uderzeniem w struny zastanowiłem się, ile w tym przypadku prawdy jest w twierdzeniu, iż to „użyte drewno odpowiada za sound”. Trzy wnęki na przystawki (dwa humbuckery + jeden singiel), jedna na masywny mostek z tremolem, największa dziura na Zero Point System i standardowa na „elektronikę”. Na oko wyfrezowano minimum 20% masy deski!
Korpus jest dosyć smukły i bardzo opływowy – prawdziwa wyścigówka. Połączono go śrubami z szyjką (bolt – on), składającą sie z klonu przekładanego drewnem bubinga, na której nabito 22 progi. Gryf jak na Ibaneza jest dość płaski i szeroki, to cecha charakterystyczna serii S. Trzeba się do niego przyzwyczaić, ale w zamian oferuje nam większą precyzję gry, zwłaszcza, jeśli chodzi o solówki. Całość pokryto transparentnym lakierem na baaardzo wysoki połysk, a krawędzie oklejono masą imitującą kość słoniową. Również z takiego materiału wykonano motylki kluczy. A skoro już mowa o osprzęcie…
Najbardziej intrygującą rzeczą w tej gitarze jest łożyskowany mostek o nazwie Edge z tremolem ZR oraz blokadami Zero Point System. Pozwala on na dopasowanie wartości odchyleń tremola do indywidualnych preferencji. Zapewnia również utrzymanie stroju, gdy zdarzy się nam zerwać strunę, co przecież na scenie bywa dość częste. Ciekawostką jest to, że blokady systemu można łatwo samemu zdemontować i korzystać z tremola w wersji no limits. Jedynym negatywnym zjawiskiem, jakie zaobserwowałem to fakt, iż ZPS utrudnia stosowanie techniki flutter, czyli drżenia dźwięku – efektu wykorzystywanego przez wszystkich „wymiataczy” świata. W przypadku tremola Sat Pro montowanego w innych seriach Ibaneza nie ma tego problemu. Mostek Edge to prawdziwy kombajn, ustawiamy na nim intonację (menzurę), akcję strun, dostrajamy wiosło (a wiec obowiązkowa blokada na progu „0”), no i patent z przestrajaniem struny E na D, który mnie swoją precyzją nie zachwycił, choć pracowałem nad nim długo. Zawsze coś mi tu nie stroiło.
Ibanez S 2075 FW posiada pickupy DiMarzio i struny D’Addario, czyli wysoki standard.
Brzmienie Ibanez S 2075 FW
Czas wpiąć Ibanez S 2075 FW do wzmacniacza. Gram, gram, szukam wysokich tonów i… nie znajduję. Na „czystym” kanale potwierdzają się moje przypuszczenia, brzmi to wszystko bardzo „tłusto” i „ciemno”. Mahoń, mimo masakry dokonanej frezarkami lutników zachował swoje właściwości, brzmi basowo i daje długi sustain. Dla miłośników nu metalu to prawdziwa uczta, dynamika tego wiosła wbija w ziemię, a kredens okazał się nowoczesną bronią dla wszelkiej maści metalurgów. Gdyby jednak jakiś nadziany gitarzysta chciał pójść drogą Pete’a Townshenda i z emocji roztrzaskać ów cenny instrument na scenie, miałby nie lada problem – twardość materiału i konstrukcja gwarantuje mu niezniszczalność i long life. Do demolki na scenie proponuję zrobić podmiankę (zdziwilibyście się, ilu znanych artystów stosuje ten trick!) i użyć starego defila z nowym lakierem.
Sześciopozycyjny przełącznik przetworników (układ H-S-H) plus potencjometr tonów umożliwiają oczywiście szeroki zakres korekcji barwy, ale zawsze pozostanie ten ciemny, wyczuwalny niekiedy tylko intuicyjnie ton, będący niewątpliwym atutem instrumentu. To wiosło ma swoje oryginalne brzmienie, co wg mnie jest przepustką do instrumentów topowych. Jednak dopiero podłączając różne przestery przekonałem się o potencjale w nim drzemiącym. Na moje subiektywne ucho rozkręcona „na maxa” gitara na rozgrzanym „piecu” daje połączenie soundu Kerry Kinga (Slayer) oraz Warrena Haynesa (Gov’t Mule), czyli od brzmienia ostrego i ciężkiego, typowego thrash, po dźwięki chrypiące ciepło i bluesowo.
Ogólna ocena Ibanez S 2075 FW
Akompaniament, riffy, solówki, tapping, flażolety, sprzężenia – wszystko to samo wychodzi spod strun, a gitara fantastycznie reaguje na nasze zachcianki. Czyta w myślach. Myślę, że więcej na ten temat miałby do powiedzenia kolega Misiak. Doskonale wyprofilowany gryf, wypieszczone progi, kształt korpusu i zaskakująco mały ciężar, to wszystko sprawia, że jeśli ktoś poszukuje wiosła w tym stylu, nie będzie się mógł od niego oderwać. Nie ma mowy o rozczarowaniu, chyba, że ktoś oczekiwał od tej gitary, że będzie za niego sprzątać i chodzić po zakupy. Nie ten charakter. To typowo rockowa gitara z pazurem, raczej nie dla początkujących. W komplecie ze sztywnym case’m.