Multiefekt skompaktowany do najbardziej ergonomicznych i skromnych rozmiarów, co skutkuje ultra niską wagą i niezwykłą poręcznością. Dzięki Mooer Black Truck zapominamy o wielkich podłogach w ciężkich, dużych case’ach, a witamy się z miłym, lekkim, ale charakternym multiefektem.
Domyślamy się już pewnie, że jak większość najnowszego sprzętu od Mooera, również ten zyskał aprobatę Oli Englunda z The Haunted. Spróbujmy jednak przyjrzeć się mu (efektowi, a nie Oli) obiektywnym okiem. Nie jest to oczywiście jedyna tego typu konstrukcja, bo już po pierwszym spojrzeniu widać, że tytułowy sprzęt może być odpowiedzią Mooera na Fly Riga. Z drugiej strony czytelnicy TopGuitar pamiętają pewnie Red Trucka od Mooera, który miał identyczną formę, ale różnił się nieco składem efektów na pokładzie urządzenia.
Ogólnie…
Pamiętając zatem o Red Trucku, ponownie przed oczami mamy rozwiązanie typu „wiele w jednym”, przeznaczone szczególnie dla gitarzystów w trasie, zarówno tych profesjonalnych, jak i bardziej amatorskich. Po dogłębnym badaniu rynku Mooer stworzył kombinację efektów, jak się wydaje, najwłaściwszych dla rockowo-metalowych gitarzystów, zamkniętą w minipodłodze o banalnej obsłudze. Największy nacisk postawiono tym razem na układy siejące pożogę i zniszczenie, czyli boost, overdrive i distortion. Ostatnie dwa z nich zaprojektowano tak, by brzmiały jak mocne gitarowe lampowe heady i faktycznie (o tym będzie jeszcze) – dają bogaty, gorący sound. Widać teraz, że projektanci wywiązali się z zadania wzorowo, odpowiadając na zapotrzebowania aktywnych muzyków. Co więcej, Mooera Black Truck można zapakować w miękki, dołączony do zestawu pokrowiec z rączką. Nasze gitarowe brzmienia niesiemy zatem niczym piórko, no może drewniany flecik – nie waży to nic i jest zabezpieczone przed wszelkimi przeciwnościami losu typu upadki i obicia. Poza tym dzięki wyraźnemu i precyzyjnemu tunerowi, na scenie i w studiu, w domu i w podróży, nasze wiosełka zawsze będą gotowe do gry. Osobnym tematem jest podświetlenie naszego Mooera – bałem się, że będzie to kolejna przaśna choinka, ale jednak Black Truck wybronił się, świecąc intensywnie, lecz nie irytująco. Dzięki temu urządzenie to swobodnie nawigujemy i obsługujemy nawet w egipskich ciemnościach.
…i w szczegółach
Na początek słowo o panelu tylnym. Wbudowana pętla efektów ułatwia korzystanie z urządzenia w połączeniu z ulubionymi efektami oraz sparowanie efektów modulacyjnych Red Trucka z pętlą efektów naszego wzmacniacza. Red Truck ma także wyjścia stereo i wyjście z symulacją głośnika, które można połączyć bezpośrednio ze stołem mikserskim czy interfejsem audio. A co na wierzchu? Mooer Black Truck to sześć niezależnych efektów podzielonych na siedem sekcji. Dysponuje efektami typu reverb/delay (pracujące razem lub osobno), MOD (modulacje chorus, vibrato, flanger, pracujące tylko osobno), EQ (niesamowicie wydatna i plastyczna korekcja parametryczna), hi-gain (mega niszczycielski tor, zaprojektowany specjalnie dla Black Trucka), OD (overdrive w postaci delikatnie przeprogramowanego Green Mile) oraz compressor (oparty na Yellow Comp). Dwa pierwsze zamknięto w sekcji space, która jako jedyna jest wsparta technologią cyfrową. Funkcja tap tempo, dostępna w tym module, może synchronizować także przemiatanie efektów w sekcji modulacji – flangera, chorusa lub tremolo. Reszta modułów (w tym modulacje) to już domena analogowa i to cieszy, zwłaszcza w czasach, gdy cyfrowe przestery brzmiące rzetelnie to rzadkość. Poszczególne sekcje mogą być aktywowane pojedynczo, mogą też pracować obok siebie – nie wszystkie, bo na przykład trzeba wybrać pomiędzy flangerem, chorusem i tremolo (co jest logiczne), ale cała reszta potencjalnie stanowi łańcuch efektów o wybornej jakości i efektywnej kontroli brzmienia. Każda z nich ma potencjometry korekcji barwy, natężenia czy charakteru efektu, co pozwala ustawić dane brzmienie pod siebie. Oszczędzę czytelnikom opisu tych poszczególnych potencjometrów, dość powiedzieć, że są one przyjemne w obsłudze, a ich ustawienia do pewnego stopnia (a raczej do pewnej liczby) można zapamiętać! Tak, tak! Nasz Black Truck można łatwo zaprogramować i przywoływać zapamiętane brzmienia (wraz z ustawieniami) za pomocą pięciu footswitchów presety brzmienia, czyli pięć dowolnych ustawień modułów (niczym w sterowniku MIDI). Aktywujemy ten tryb, wciskając naraz pedał tunera i preset 1. Powinno to wystarczyć na zagranie każdego koncertu przez każdego gitarzystę będącego w posiadaniu naszego Mooera. Skoro już mowa o brzmieniach…
Brzmienia
Ciężko oprzeć się wrażeniu, że ten multiefekt został wymyślony dla miłośników cięższych brzmień lub po prostu tych, którzy lubią wydatnie i konkretnie przesterowywać swoje brzmienie. Nie wiem, czy to uderzenie wyprzedzające przed FlyRigiem sygnowanym przez gitarzystę Rammstein (nie miałem jeszcze okazji na nim grać), ale wydaje mi się, że Mooer w temacie przesterowywania brzmienia jest tak samo mocny jak w modulacjach przestrzennych. Ogólnie rzecz biorąc, na pokładzie Czarnej Ciężarówki nie ma skuchy. Idąc od lewej, mamy cyfrowe klasyczne efekty przestrzenne, które są na końcu łańcucha i tworzą dość przejrzyste, niezagmatwane pole dźwięku. Sygnał wet nie jest tu dodatkowo modulowany, wiernie oddaje powtórzenia czy wybrzmiewanie sygnału wchodzącego do modułu space. Kolejne modulacje to już, można powiedzieć, znane i lubiane modyfikacje dźwięków, bo dzięki niezwykle popularnym seriom micro i nano od Mooera wielu z nas jest osłuchanych z tymi efektami. Chorus jest dość jasny i wyraźny, flanger oddziałuje minimalnie, ściemniając barwę jednocześnie ją poszerzając, a vibrato – jak to vibrato – taki płynny turbo delay odrealniający nasz dźwięk. EQ bardzo sugestywnie oddziałuje na spektrum częstotliwości (działa w zakresie aż ±18 dB), przy czym należy uważać z ostatnim suwakiem level, by nie rozsadzić głośników kolumn, z których korzystamy. Hi-gain to czysty Mordor, gęsty, gorący i złowieszczy. Na szczęście zaimplementowano w tej sekcji bramkę szumów i konturowanie pasma najniższego, co uchroni nas przed totalnemu oddaniu się mrokom tej sekcji. OD to czysta rockowa poezja, dzięki trzem niepozornym potencjometrom mamy tu kalejdoskop brzmień z poprzednich dekad – od bluesowych crunchów, po rozkręcone do oporu jakieś anonimowe vintage’owe heady. Na końcu gra nam kompresor, który zaokrągla i dodatkowo rzeźbi dźwięk. Efekt bardziej słyszalny na barwach czystych niż przesterach. Ogólnie: sprzęt w 100% zgodny ze swoim przeznaczeniem – najlepiej sprawdzi się na ostrych, rockowych potańcówkach, ale bardziej mainstreamowe, popowe sytuacje także nie są mu obce.