D-15 to najmniejszy gitarowy wzmacniacz z presetami brzmienia i modulacjami, jaki pojawił się kiedykolwiek na rynku. Nie wiem, jak to możliwe, ale na pewno jest to jeden z najbardziej charakterystycznych headów, jaki przyszło mi ogrywać. I nie wiem, czy nie najbardziej zbajerowany. Jego futurystyczny design jest jednocześnie nieco przaśny i ewidentnie nowoczesny, choć nowoczesność bije się tu z przekombinowaniem. Ostateczną ocenę wyglądu pozostawiam jednak czytelnikom.
Uwaga! Kto czytał test Mooera Hornet w jednym z poprzednich wydań TopGuitar (TG 5/2018), może się zasugerować, że jest to jego wersja head (choć o wiele mniejsza). Nic bardziej mylnego. To zupełnie inny model z innymi brzmieniami lub nowymi udogodnieniami na pokładzie. Little Tank D15 to piętnastowatowa przenośna mała główka gitarowa, mająca w swoim zapleczu rozbudowany arsenał efektów. Wewnątrz mocnego metalowego pancerza znajdziemy w pełni rozbudowany gitarowy head z sekcją preampu, cyfrowymi efektami opartymi na chipach DSP oraz końcówką mocy klasy D. Urządzenie cechuje wszechstronny wybór cyfrowo modulowanych preampów, efektów delay, reverb, modulacji i symulacji kolumnowych oraz wbudowany i wzmacniacz piętnastowatowy stopień mocy, który napędzi wybraną przez nas kolumnę. Może się to okazać wręcz idealnym rozwiązaniem typu wszystko w jednym dla gitarzystów, którzy z jakichś powodów chcą mieć cały arsenał pod ręką. A jakie to mogą być powody? Przede wszystkim wygoda, po drugie – wygoda, po trzecie – mobilność, czyli… wygoda. Oczywiście często w takich przypadkach jest coś kosztem czegoś… Najbardziej obawiamy się wówczas uszczerbku na brzmieniu, nie jakości modulacji, ale na tym podstawowym brzmieniu typu clean czy crunch lub overdrive. Przekonajmy się, czy w tytułowym wzmacniaczu mamy zdrowy kompromis.
Budowa i możliwości
Skoro zostało powiedziane, że jest to modelujący brzmienie wzmacniacz gitarowy i widzimy jego ciekłokrystaliczny wyświetlacz, domyślamy się już, że wybór brzmień, modulacji i korekcji będzie bardzo duży. Zacznijmy od tego, że do algorytmów w procesorach tego urządzenia zaimplementowano dwadzieścia pięć wyjątkowej jakości modeli wzmacniaczy, z których możemy wyróżnić Vox AC 30 (czy pojawiły się kiedyś gdzieś serie emulacji pomijające ten wzorzec…?), Marshall JCM 800, Mesa Mk IV, Roland Jazz Chorus 120, Marshall Plexi Lead 100, Matchless DC 30, Engl Powerball czy Fender Deluxe Reverb. Na bogato, prawda? A wymieniłem tylko mniejszą część z tych klasyków. Dalej mamy ciąg dwudziestu symulacji kolumnowych w technologii IR (impulse response), co oznacza, że sygnał jest emulowany na podobieństwo tego zbieranego mikrofonem z różnych kolumn. Dzięki takim zabiegom uzyskuje się duży stopień zbliżenia do symulowanego oryginału. Są to m.in. Marshall 160 A, Mesa Boogie Rectifier 412, Fender Bassman 410, Orange Rockreverb 50 212, Bogner 412, Divided By 13 212, czy Soldano 412. Idąc dalej w łańcuchu efektów napotykamy dziesięć modulacji już nie wzorowanych na klasykach, ale napisanych przez Mooera, który w tym temacie nie ma się czego wstydzić. Mamy zatem chorus, flanger, phaser, tremolo, vibrato, filter (auto-kaczka), ring mod (dzwonek typu 8 bit…), stutter (killswith o określonych wartościach rytmicznych odcinający sygnał) oraz pitch. Zupełnie osobno wybieramy pięć różnych efektów delay i sześć efektów reverb. Dodajmy do tego możliwość korzystania z dziewięćdziesięciu dziewięciu presetów, czyli gotowych łańcuchów brzmień, a niektórzy z nas osiągną pełnię szczęścia. Piszę niektórzy, bo dla innych w związku z tym będzie brakowało jednej rzeczy – footswitcha do zmieniania presetów i może jeszcze szybkiego przechodzenia w niezmodulowany tryb clean lub tuner. Ogólnie rzecz biorąc, ciężko tu wybrzydzać i wymyślić sobie efekt przestrzenny, którego nie ma na pokładzie Little Tank. Oczywiście można mieć zachcianki i oczekiwać sygnału wet pogmatwanego jak w kostkach Merisa, ale to już by było nadużycie. Nasz head zawiera mnóstwo modulacji, ale w ich podstawowych (czytaj: najbardziej poszukiwanych) wariantach, a nie jakieś rozbudowane brzmienia składające się z wielu kosmicznych warstw… Dodajmy do tego wbudowany tuner, szeregową pętlę efektów (send/return), połączenie Bluetooth dla aux-in oraz gniazda: 6,3 mm mono, 6,3 mm mono output kolumnowe (min. 4 Ohm), 3,5 mm stereo headphone out i wspomniane 3,5 mm stereo aux-in.
Obsługa i brzmienia
Nasz head jest dość łopatologicznie opisany, nie sposób pogubić się w tej mnogości presetów (jest ich w sumie 99). Kontrola parametrów odbywa się za pomocą regulatorów bass, middle, treble, gain master oraz value. Ten ostatni służy do nawigacji po menu i ustawiania poszczególnych parametrów brzmień czy modulacji. Do tego na panelu urządzenia zaplanowano równy rządek małych przycisków kontroli: play (dostęp do presetów), tuner, save, wybór wzmacniaczy (amp), kolumn (cab), modulacji (mod), dealeyów oraz reverbów. Do tego cztery przyciski szybkiego przywołania ulubionych presetów (A / B / C / D). Wszystko tuż przed naszymi oczami, jasno (dosłownie i w przenośni) zobrazowane na wyświetlaczu. Gramy!
Po podłączeniu do kolumny (minimum 4 Ohm) okazuje się, że ten czołg-zabawka to prawdziwe dziecko wojny! Gra bardzo głośno i osobiście nigdy bym nie pomyślał, że może sprawdzić się w innych miejscach niż nasz dom albo próbownia. Teraz już wiem, że mógłbym go śmiało zabrać na koncerty klubowe, a nawet open air, bo siła rażenia w połączeniu np. z dużą paczką 4 × 12” jest wprost niewiarygodna. Brzmienia robią jeszcze większe wrażenie. Przestery płynące z symulacji wzmacniaczy są na tyle sugestywne, że nawet rasowi rockmani, tacy jak Ola Englund, brzmią na Little Tanku jak na płycie. Oznacza to, że wzmacniacz respektuje charakterystykę brzmieniową naszego wiosła i dodaje do niego tylko ścianę overdrive’ów. Patrząc na zestaw dostępnych wzmacniaczy, czujemy pod skórą, że nazwa urządzenia („mały czołg”) nie jest przypadkowa – większość z nich to prawdziwe killery, których barwy plasują się raczej w Mordorze, a nie krainie czarów… Cleany są także poza wszelkimi podejrzeniami – brzmienie tego typu jest tu krystalicznie czyste i bardzo tonalne, śpiewne, naturalne. Jeśli połaczymy je ze sterylnymi modulacjami typu chorus czy efekty przestrzenne, robi się już naprawdę światowo, a to przecież dopiero początek, bo możliwości kombinacji mamy tutaj bez liku. Weźmy choćby symulacje kolumn – potrafią one wydatnie ukształtować dźwięk i zasugerować nam większą przestrzeń czy potęgę brzmienia. Biję się w piersi – nie wierzyłem w ten miniwzmacniacz, dopóki go nie odpaliłem. Myślałem, że to zgniły kompromis, ale teraz czuję przed nim respekt i zwracam wszelkie honory, bo to, co oferuje w sferze brzmienia, jest bez wątpienia wysokiej próby.
Testował: Maciej Warda
Zdjęcia: Mooer
Sprzęt dostarczył
Warwick GmbH & Co Music Equipment KG
tel. 22 646 60 06
[email protected]
www.warwick-distribution.de
Strona producenta:
www.mooeraudio.com
Opis: Świetnie brzmiący wzmacniacz z modulacjami o inklinacjach rockowo-metalowych. Mały, ale wariat.