Komfort i brzmienie gitary basowej Warwick Thumb NT Singlecut
Po pierwsze, przestawiamy nasz aparat, przyzwyczajony do wąskich i wygodnych szyjek. Tutaj przy korpusie podstrunnica ma szerokość trzypasmowej autostrady, także miejsca jest sporo, ale trzeba umieć je wykorzystać. Jest tu jeszcze szerzej niż w np. Corvette Basic 6-string NS, która i tak miała się czym pochwalić w tym temacie. Mamy tu dwadzieścia sześć progów i to już wskazuje na to, że wiosło jest przeznaczone dla zaawansowanych muzyków, którzy będą umieli zrobić z niego użytek. Z drugiej strony pozornie masywny korpus, którego częścią jest szeroki gryf przechodzący przez jego środek, nie utrudnia gry w tych pozycjach. Szeroka szyjka jest odpowiednio odchudzona, dzięki czemu gra w najwyższych pozycjach nie będzie męcząca. Dostęp do tych progów jest wygodny, bo cutaway wycięto na tyle głęboko, że spokojnie można by jeszcze ze dwa progi dołożyć. Są one spiłowane maszyną Plek, idealnie wyprofilowane, więc także ich krawędzie nie są odczuwalne przy przemieszczaniu lewej dłoni po gryfie.
Ostatnia moja praktyczna uwaga jest taka, że przy „szóstce” musimy poświęcić o wiele więcej czasu na ćwiczenia, bo każdy cykl ćwiczenia będzie trwał dłużej, ręka zmęczy się bardziej, a opuszki dostaną w kość jak nigdy dotąd. Pamiętajmy o tym, jeśli decydujemy się na zakup takiego basu. Co w takim razie mamy w zamian? Gdzie te przyjemności? Próżno szukać tu naturalnego sound of wood, którego nota bene dawno już w warwickach nie słyszałem, mamy za to olśniewające hi-endowe brzmienie, które trochę skojarzyło mi się z sygnaturą Stuarta Zendera. Zachwyca totalnie czysty i krystaliczny ton zarówno pustych strun, jak i dźwięków granych na pozycjach. Chodzi tu przede wszystkim o jasny, bliski atak, bo dalsza część dźwięku (wybrzmiewanie) ma także odpowiednią gęstość i skupienie, by najniższe pasma zagrały naszym uszom najpiękniej, jak potrafią.
Poziom głośności jest odpowiednio zbalansowany, żadna struna nie zagłusza innych, a skuteczność dźwięków granych wysoko oraz tych granych nisko jest prawidłowo zbalansowana. W praktyce przekłada się to na czytelność akordów (granych zazwyczaj wyżej) i możliwość kładzenia groove’ów nawet w najniższych pozycjach, bez obawy o ich zamazanie w miksie czy jakiekolwiek mulenie. Zarówno korekcją, która gra skutecznie, ale i kulturalnie (nie przerysowuje dźwięków), jak i konfiguracją cewek w przetwornikach bardzo szybko ustawiamy sobie odpowiednie brzmienie. By odnaleźć się w klimatach Dirty Loos (slap na tym basie to prawdziwe wyzwanie, ale jak już wyćwiczymy tę technikę, to brzmienie Marka Kinga okaże się przy naszym niemal kartonowe) albo Richarda Bony (grube, pełne, ciepłe i tonalne) wystarczą dwa, trzy ruchy. Wybornie odzywa się sam pickup mostkowy, który mruczy jasnym, szerokim i chropowatym środkiem, dając nam oręż do każdego funkowego jamu, jaki przyjdzie nam zagrać. Jak widać, mamy tutaj brzmienia z różnych muzycznych opowieści, ale zawsze będą one najwyższej jakości, co jest przecież nie do przecenienia zarówno na scenie, jak i w studiu.
