Peavey Bandit 112 – ten piecyk to taka udomowiona bestia – znam wielu jego użytkowników grających diametralnie różne gatunki i większość z nich jest zadowolona. Coś w tym musi być – głośny jak wszyscy diabli, dwa tryby kanału czystego (Vintage/Modern) i trzy warianty przesterowanego (Modern/Vintage/High Gain) pozwalają na wykrzesanie z bestii zarówno bluesowych pojękiwań, jak i metalowego czołgu o wzmocnionych gąsienicach. Wśród gitarowej braci krąży jeszcze obiegowa opinia o wyższości starej serii „bandyty” nad nową (ot, taki frazes opowiadany nie tylko w przypadku tej firmy) – ja jednak myślę, że ten młodszy bandzior radzi sobie całkiem dobrze i to w bardzo różnych konfiguracjach.
Fender Frontman 212R – nie sposób go nie docenić z powodu najbardziej prozaicznego z prozaicznych, mianowicie… ceny! Trudno odnaleźć combo o takich osiągach dynamicznych (w dodatku dwugłośnikowe) za takie pieniądze. Jest to wzmacniacz niesamowicie głośny – Volume na 3 i bębniarz na próbie nagle zostaje w tle. Jeśli jednak zależy nam na przesterze mogącym uchodzić za nowoczesny, nie obejdzie się raczej bez dodatkowej kostki pod nogą.