Na przestrzeni lat można zaobserwować duży postęp w dziedzinie konstrukcji małych wzmacniaczy gitarowych. Wcześniej miniaturyzacja wiązała się z wieloma kompromisami, na które muzycy musieli się godzić „z braku laku”. Kończyło się w wielu sytuacjach na tym, że gitara brzmiała lepiej podłączona do starego odbiornika radiowego niż we współpracy z minicombo gitarowym. Wiemy już od kilku lat, że linia THR firmy Yamaha zmieniła ten stan rzeczy.
Przyjrzyjmy się bliżej całej linii THR 10. Składają się nań modele THR 10, THR 10C oraz THR 10X. Obudowa wygląda jak futurystyczna mieszanka starego radia z jakimś bliżej nieokreślonym sprzętem kuchennym w typie tostera. Jest solidna, metalowa, w formie podłużnego prostopadłościanu z nacięciami w jodełkę na froncie. Łączy się bokami i tyłem z tworzywa sztucznego. Na górnym panelu od prawej znajdujemy: gniazdo input, wyjście słuchawkowe oraz aux. Znajdujący się obok rząd dziesięciu czarnych pokręteł umożliwia niezbędną regulację. Do dyspozycji mamy: USB/aux oraz guitar output funkcjonujące jako potencjometry master volume, dalej dwie gałki odpowiedzialne za znajdujące się na pokładzie efekty (do dyspozycji mamy delay, delay + reverb, pogłos sprężynowy oraz hall, chorus, flanger, phaser oraz tremolo), trzypunktową korekcja oraz potencjometry głośności oraz czułości, czyli master i gain.
Ostatnim, obrotowym przełącznikiem AMP dokonujemy wyboru symulacji wzmacniacza. W każdym modelu serii THR dysponujemy ośmioma wirtualnymi preampami. To ich dobór w poszczególnych modelach decyduje o różnicach między nimi. Wybór typu symulacji wzmacniacza sygnalizowany jest przez zapalenie jednej z diod wokół przełącznika. Poszczególne modele różnią się także kolorem obudowy – od jasnobeżowego w THR10, przez czarny w modelu THR10C, po oliwkowo-zielony w THR10X.
Skrajnie z lewej strony wyświetlacz oraz włącznik wbudowanego tunera, a ponad nim włącznik urządzenia oraz przyciski wyboru presetów zamykają listę kontrolerów górnego panelu. Jeszcze tylko solidna metalowa rączka górująca ponad potencjometrami i opis naszego miniwzmacniacza prawie pełny. Trzeba by dodać jeszcze znajdujące się z tyłu obudowy gniazdo USB oraz wejście zasilacza.
Warto zajrzeć też pod spód obudowy, gdzie znajdziemy kieszeń na baterie. Według producenta osiem paluszków jest w stanie zasilić ten nieduży wynalazek przez siedem godzin. Tyle z pewnością wystarczy na jam session pod chmurką. Koniec żartów! Czas na granie, bo te małe „jamniczki” aż się proszą, by dać im muzycznego klapsa.
Już od pierwszych dźwięków zadziwia duży poziom dolnego pasma. Gdybym nie widział, na czym gram, mógłbym podejrzewać, że jest to wzmacniacz kilka razy większy. Odpowiednie usytuowanie małych, ośmiocentymetrowych głośników i zastosowanie konstrukcji zbliżonej do budową do kolumn Hi-Fi potęguje wrażenia słuchowe. Jest dobrze – zaskoczenie moich kolegów także to potwierdza.
Yamaha THR 10
W tym modelu projektanci postarali się pokryć potrzeby szerokiego grona gitarzystów i dlatego postawili na uniwersalność. Mamy więc szeroki przekrój brzmień. Wszystkie są wrażliwe na artykulację i ładnie przenoszą niuanse i charakter różnych instrumentów. Do wyboru mamy dobry, jasny clean (à la Fender), który przy rozkręceniu gałki gain delikatnie się przełamuje. Crunch świetnie sprawujący się szczególnie w grze rozwrzeszczanych riffów, które ładnie zachowują czytelność pomimo przybrudzenia. Lead to nawiązanie do klasyki rocka i brzmień spod znaku AC/DC. Ładne, pełne środka i dość wymagające artykulacyjnie. Brzmienie brit hi pozwala grać zarówno śpiewne partie solowe, jak i drapieżne riffy, a wzorowa reakcja na operowanie gałką gain daje nam szeroką paletę brzmień z brytyjskim charakterem w tle. Modern zabiera nas w ciemniejsze regiony i oferuje mocny, skompresowany przester do wielu zastosowań.
Yamaha THR 10C
To propozycja dla miłośników bluesa i jazzu, zdecydowany ukłon w kierunku brzmień vintage. Nawet w sekcji efektów mamy tutaj symulację tape echo, która świetnie współgra z brzmieniami tej czarnej skrzynki. Symulacje nawiązujące do klasycznych konstrukcji dają dużą przyjemność muzykowania, a każda z nich inspiruje do sięgania po inne środki wyrazu. Deluxe z ładnym krystalicznym charakterem, przy zastosowaniu gitary z humbuckerami dość szybko przełamuje się wpadając w delikatny crunch. Class A ma ciekawy, nosowy clean, który szybko przechodzi w soczysty crunch i w takim zastosowaniu wypada najlepiej. Sola grane na tej barwie brzmią czytelnie, śpiewnie i dobrze wpisują się w miks. US blues to coś dla miłośników B.B. Kinga. Charakteryzuje go duży poziom środkowego pasma, pewna „wąskość” oraz tylko lekki przester, który ładnie skleja dźwiękowe kaskady. Brit blues to większe ciepło i brzmienie bardziej okrągłe, cały czas nasycone jednak dużą ilością środkowego pasma, a mini zabiera nas w rejony bardziej nasyconego przesterem, skondensowanego brzmienia.
Yamaha THR 10X
To najjadowitszy członek rodziny. Gainu z pewnością wystarczy nawet najbardziej wymagającym. Brzmienia znakomicie reagują na artykulację i wszelkie niuanse. Do dyspozycji mamy gruboziarniste przestery z duża dozą niskiego pasma – power I i power II, charakterystyczny sprężysty i ciemniejszy brown I i brown II znakomicie sprawdzający się w mocno rockowych klimatach oraz southern hi, będący najcięższym kalibrem w arsenale THR 10X. Na uwagę zasługuje duża plastyczność symulacji wzmacniaczy, które pozwalają uzyskać wiele barw pośrednich za pomocą gałki volume w gitarze. Dzięki zastosowaniu układu z potencjometrem master volume, możemy przenieść feeling rozkręconego pieca w warunki „pokojowe” .
Dodatkowe kanały bass, aco oraz flat zawierają ustawienia zoptymalizowane do współpracy z gitarą basową, gitarą akustyczną oraz innymi, liniowymi źródłami dźwięku. (Kanał aco dostępny jest w THR10 i THR10C.)
Wnioski
Wszystkie wzmacniacze serii THR oferują dobrej jakości efekty, które imponują szczególnie swoją przestrzennością. Za sprawą zaawansowanej technologii opracowanej przez firmę Yamaha o nazwie Virtual Circuit Modelling, dźwięk zdaje się wydobywać gdzieś spoza wzmacniacza. Poprzez podłączenie urządzenia do komputera mamy dostęp do kilku ukrytych opcji – normalnie niedostępnych efektów: bramki szumów oraz kompresora. Ponadto można głębiej wejść w parametry odpowiadające za pracę pogłosu oraz linii opóźniającej.
Użytkownik ma możliwość zapisania pięciu kompletnych ustawień, które mogą być przywołane jednym naciśnięciem . Pozwala to realizować bardziej złożone pomysły aranżacyjne i w miarę sprawnie poruszać się pomiędzy brzmieniami.
Testowane „jamniki” najlepiej radzą sobie w środkowym przedziale zakresu głośności. Po przekroczeniu pewnego poziomu mamy wrażenie, że instrument wymyka nam się spod kontroli, a wzmacniacz zaczyna „wrzeszczeć”. Zapas głośności jak na dziesięciowatowy piecyk jest imponujący. Co prawda, za mały na próbę z rockowym perkusistą, ale wystarczający w bardziej kameralnych składach.
Miniwzmacniacze Yamahy działają także jako interfejsy audio. Jest to duże udogodnienie, a w praktyce oznacza możliwość rejestracji gitary bezpośrednio na komputer, bez mikrofonów i dodatkowego sprzętu. Dzięki temu mamy opcję szybkiego utrwalania pomysłów w bardzo dobrej jakości. Miłym dodatkiem od Yamahy jest program Steinberg Cubase AI oraz możliwość pobrania aplikacji współpracującej ze wzmacniaczami THR, która jest dostępna dla iPhone’a.
Podsumowanie
Wzmacniacze serii THR stawiają konkurentom poprzeczkę bardzo wysoko. Na tle innych firm propozycja Yamahy wyróżnia się nie tylko jakością wykonania, futurystycznym designem, lecz przede wszystkim bardzo dobrym, inspirującym i dobrze reagującym na artykulację brzmieniem. Możliwość współpracy z komputerem jako interfejs audio dodatkowo poszerza paletę zastosowań. Ach, gdyby tylko producent zaopatrzył THR-y w wyjście liniowe… byłby ideał!
Instrumenty testowaliśmy dzięki sklepom:
Pasja w Warszawie – www.sklep-muzyczny.com.pl
Fan ze Szczecina – www.fan.com.pl