Paul McCartney… O tym dżentelmenie i jego zespole napisano być może najwięcej książek, prac naukowych i analiz w historii muzyki rozrywkowej. Jako że Internet pęka w szwach od jego zwięzłych lub obszerniejszych biografii, w niniejszym artykule postaram się raczej skupić na basowym obliczu Paula i kilku mniej znanych faktach z jego barwnego życia.
Ponieważ to Beatlesi rozpoczęli na początku lat 60. brytyjską inwazję (czyli „rewitalizację” rock and rolla w Stanach przez młode zespoły z Wysp), Paul McCartney był automatycznie europejskim pionierem basu elektrycznego w tym gatunku muzycznym i najwspanialszym basistą-kompozytorem, jakiego widział (i słyszał) świat rozrywki. Wszystko zaczęło się dużo wcześniej, w piwnicznych klubach Liverpoolu, ale prawdziwy szał nastąpił w Wielkiej Brytanii w 1963 roku oraz podczas tournée Beatlesów w 1964 roku i przy okazji ogromnego sukcesu ich singla „I Want To Hold Your Hand”. Skomponowała go spółka autorska wszech czasów: Lennon i McCartney. Liczba hitów, które napisali McCartney z Lennonem, jest przytłaczająca i nawet takie zespoły jak Queen czy ABBA, produkujące przecież przeboje hurtowo, muszą w tym względzie palmę pierwszeństwa oddać Beatlesom.
W latach 60. Paul McCartney był symbolem zmian kulturowych i obyczajowych, jakie dokonywały się na jego oczach i których często był współsprawcą. Działo się to od samych początków, w czasach, gdy przyszły basista grał jeszcze na gitarze akustycznej szlagiery skiffle, ciągnęło się przez beatlemanię, która zaprzęgła go w główny nurt show-businessu i zrobiła z niego pierwszego rockandrollowego celebrytę naszego kontynentu, trwało poprzez eksperymenty z psychodelią i muzyką Wschodu, wyjątkową produkcję muzyczną, aż po koczownicze, hipisowskie życie postbeatlesowskie i firmowanie swoją twarzą różnych społecznie zaangażowanych akcji. Dzisiaj ponad 70-letni eks-Beatles jest niewątpliwie człowiekiem spełnionym, można powiedzieć, że jest twarzą brytyjskiej muzyki, ale cały czas (po niekończących się w poprzednich dekadach sporach z George’em, Ringo i Johnem) pieczołowicie dba o swój medialny wizerunek, stara się zadowalać fanów wielkimi koncertami (kto w jego wieku daje 2,5-godzinne show? No dobra, Stonesi dają…) i w gruncie rzeczy pozostaje twardo stąpającym po ziemi obywatelem, z wszystkimi typowymi dla zwykłych śmiertelników zaletami i wadami.
Paul McCartney – odporny psychicznie
Przez ponad pół wieku twórczości, od początku lat 60. do dziś, Macca ustrzegł się poważnych narkotykowych i alkoholowych zapaści, czy długiej przerwy w działalności, jaką miewały wielkie gwiazdy (np. Miles Davis, Eric Clapton). Nie stronił oczywiście od używek (więcej o tym w ostatnim akapicie), ale opatrzność, wrodzony instynkt samozachowawczy, czy też po prostu zdrowy rozsądek zaszczepiony przez ojca nie pozwalały mu zmarnować gigantycznego potencjału, jakim dysponował. W grę wchodziły, niestety, również spory z byłymi członkami The Beatles, które jak sinusoida raz wzmagały się, a innymi razy ginęły we wzajemnych pochlebstwach i wspólnych interesach. Oczywiście, Paul McCartney nie był aniołkiem, spróbował w życiu wszystkiego, a jedno z jego aresztowań za posiadanie narkotyków przyczyniło się nawet (obok tragicznej śmierci Johna Lennona) do rozwiązania Wings, zespołu, któremu liderował przez całe lata 70.
Najważniejsze jest jednak to, że pół wieku koncertował, komponował, produkował, wydawał, aktywnie działał na wielu pozamuzycznych frontach, by stać się w końcu ikoną i żywą legendą, jedną z największych obok Lennona, Jaggera, Claptona, Dylana, Casha i paru innych. Być może dlatego w dzisiejszych czasach dla młodych ludzi, którzy zabierają się za gitarę lub są już nawet znanymi w internecie shredderami, nazwisko McCartney brzmi jak McDonald’s i stanowi jakiś potężny, odległy byt, oderwany od rzeczywistości. Faktycznie, sam przyłapuję się na tym, że chciałoby się pisać o nim jak o jakiejś bezcielesnej pięknej idei, archetypie cudownego dziecka lub idealnym wzorcu muzycznego geniuszu. A przecież on nadal występuje na scenie, gra na swoim Höfnerze (tym oryginalnym, obdrapanym, beatlesowskim!), śpiewa, rozwodzi, żeni, śmieje się i zapomina czasem o tym, że jest najbardziej utytułowanym artystą naszych czasów.
Fot. Wikipedia na licencji Creative Commons, Netherlands Institute for Sound and Vision