Rozmawiał: Zbyszek Żak
Darek Kozakiewicz to jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich gitarzystów – ma na koncie współpracę z najważniejszymi polskimi formacjami i indywidualnościami. Jest wciąż żywą legendą polskiego rocka. Poza tym jest przesympatycznym człowiekiem, z którym rozmowa to prawdziwa przyjemność. Na ten wywiad obaj czekaliśmy trzy lata.
TopGuitar: Słyszałem taką anegdotę, że przychodził do Ciebie Seweryn Krajewski, żeby z Tobą grać, a ty wówczas zamykałeś się w szafie! Czy to prawda?
Darek Kozakiewicz: Nie! Seweryn nigdy do mnie nie przychodził! Wtedy, kiedy ja grałem swoje takie fajne dźwięki, to był taki czas hendriksowski, rozwój rock’n’rolla na świecie. Wtedy w domu słuchałem radia – Czerwone Gitary często leciały, lecz traktowałem ich trochę na zasadzie „sobie a muzom”. Mnie interesowały takie składy, w których wyróżniał się jakiś gitarzysta, muzycy tacy jak Hendrix, Clapton czy Richie Blackmoore z DEEP PURPLE. Spotkanie z Krajewskim, takie osobiste, miałem całkiem niedawno. W sumie Grzesiek i ja zrobiliśmy jeden utwór na uroczystość Trójkową pt. „Uciekaj moje serce” i tam go spotkałem. I tak z perspektywy czasu muszę stwierdzić, że CZERWONE GITARY mnie nie interesowały, ale teraz jestem pod wrażeniem ich melodyjności. Doceniam Seweryna jako kompozytora, który tworzy wspaniałe melodyjne piosenki z taką słowiańską, a nie amerykańską nutą.
Czy to Ty nagrałeś przepiękną partię gitary solowej w utworze „Szczęśliwej drogi już czas” Ryszarda Rynkowskiego?A także piękne i niepowtarzalne sola dla Tadeusza Nalepy?
Tak, oczywiście. Wszedłem, nagrałem i wyszedłem. Dużo się działo na płytach Tadka Nalepy i Zbyszka Namysłowskiego „Air Condiction”. Tam naprawdę było co robić. To było bardzo twórcze i inspirujące. Ogromne doświadczenie. Byłem i jestem (śmiech) rockowym gitarzystą, ale interesowała mnie też druga strona medalu – jazz i rola gitary w tej muzyce. Uwielbiam do dzisiaj Bensona. Jego każdy dźwięk jest „w dychę”. Melodyjność, harmonika… Po prostu ewoluowałem od bluesa do cięższego grania. Potem pojawił się zespół TEST i zaczęło mnie to nużyć. Zacząłem eksperymentować, bo wciąż mi czegoś brakowało. Na tym etapie wśród moich inspiracji pojawił się jazz-rock – Herbie Hancook, Lee Ritenour, Larry Carlton, Pat Metheny i John Scofield. W sumie instrumentalna muzyka, ale miała wiele mocy.
Wróćmy może do zespołu PERFECT. Czy kiedykolwiek przedtem była kapela, z którą byłeś tak mocno związany jak z obecnym składem?
Tak! Bardzo byłem związany emocjonalnie z zespołem TEST.
A taki hit jak „Przygoda bez miłości” trochę Cię nie prześladuje?
Patrząc wstecz, to były fajne kawałki – ten też. Nagrania wytrzymały próbę czasu. Te aranże
na płytach z lat 70. były jak na tamten czas nowatorskie. I sądzę, iż nadal sporo osób tego słucha. Tak na marginesie – nie lubię słuchać swoich kompozycji (śmiech). Nie znoszę komponować.
Twoja płyta solowa…
Istnieje projekt i materiał, ale nie wiem, kiedy go wydadzą… Przez wiele lat nakłaniano mnie do wydania takiego materiału. Ale ja jestem takim człowiekiem, który chciałby być bliski swoim ideałom. Materiał powstał. Trudno jest o profesjonalnych sidemanów, a ja nie chcę nigdy iść na skróty. Myślę, iż projekt musi jeszcze poczekać, bo muzycy pracujący ze mną muszą
mi zawierzyć i poczuć to, co mam do zaoferowania. Piętą Achillesową jest wokalista, który musi umieć oddać klimat tego, co śpiewa zarówno po polsku, jak i po angielsku.
Nie miałeś chęci samemu zaśpiewać?
Myślałem o tym, ale na tym się skończyło.
Dużo koncertujecie z PERFECTEM. Czy są takie miejsca, gdzie jesteś od razu rozpoznawany?
Są takie miejsca. Wszystkich jednak nie pamiętam – nazwy miejscowości umykają: przyjeżdżasz wieczorem, a rano pomykasz gdzie indziej.
Specyficzne miejsca, super scena, a może fajne nagłośnienie?
W zasadzie jest tego bardzo dużo. W pamięci zostają głównie festiwale, bo to duże imprezy. Bardzo miło wspominam koncerty organizowane przez Franciszka Walickiego w Operze Leśnej w Sopocie. Takie się już dzisiaj nie zdarzają, to już historia.
Masz jakiś ulubiony utwór ze swojego repertuaru?
Chyba nie ma takiego utworu, ponieważ potrafię znaleźć coś ciekawego w nicości. Coś takiego, co nie powoduje znużenia. Próbuję grać tak, żeby ten słaby element nie dołował całości, albo tak, żeby mnie to bawiło.
Czy posiadasz w swoich zbiorach jakieś niepublikowane nagrania?
Naturalnie! W moim tajnym archiwum posiadam partytury do dwunastu utworów na drugą płytę TESTU. Nie było tam, co prawda, tekstów. Druga płyta TESTU miała się ukazać, ale byliśmy na takim rozdrożu… Zespół zaczął się rozpadać, trudno było tworzyć, bo nie było w zasadzie jedności.
Czy masz jakieś wykształcenie muzyczne?
Mam niedokończone studia muzyczne. Chodziłem do klasy… waltorni w średniej szkole muzycznej. Ćwiczyłem, ale to nie był mój instrument. Tak poza tym mam wykształcenie techniczne. Nawet chodziłem do szkoły na akordeon. Szkołę pamiętam z perspektywy grania na studniówkach i prób w kanciapach. Byłem ulubieńcem nauczycieli i dlatego uchodziło mi na sucho takie zachowanie. Mieliśmy kapelę – nazywała się KLAKSONY, bo to było technikum samochodowe. Już wtedy pomykałem na Sambie i Jolanie. Mam zresztą fajne zdjęcia z tamtych czasów. Po skończonej szkole grałem w różnych miejscach, między innymi w Medyku. Tam była kolejna kapela – nazywała się FATUM. Tatuś z pasem po mnie przychodził i wyciągał go twierdząc, że to nie jest moja przyszłość. Starsi koledzy mnie przed nim ratowali. Zmienił zdanie, jak kiedyś zobaczył ogromny tłum na koncercie skandujący moje imię. Zobaczył, że coś w tym jest. Ojciec był zawsze zasadniczy. Mama była zawsze za mną. Żeby uniknąć wojska musiałem, uczyć się w szkole muzycznej. Lubiłem saksofon tenorowy, ale takiej klasy nie było, więc wybrałem instrument pokrewny – klarnet. A że nie było miejsc – trafiłem na waltornię. Półtora roku później zapukał do mnie Tadek Nalepa i musiałem podjąć decyzję: czy kontynuować szkołę, czy grać z Nalepą. Wybrałem oczywiście gitarę! I wtedy pojechaliśmy tworzyć „Blues” Breakoutu.
Jak wyglądała Twoja współpraca z Tadkiem Nalepą i z innym wielkimi tamtych czasów?
Tadek był leaderem – dosłownie i w przenośni, ale dał mi dużo wolności w tym, co miałem grać. Nie było żadnych problemów – była to akurat moja muzyka. W tym momencie gra z Tadeuszem to
było to. Wcześniej byłem na paru Jego koncertach. Wiesz to był taki czas, że chodziło się na wszystko, co można było w tamtych czasach zobaczyć: NIEBIESKO-CZARNI, POLANIE itp. Albo na Czesia Niemena i AKWARELE. Później po latach okazało się, że ja ich wszystkich poznałem i z wszystkimi grałem. Z POLANAMI grałem, Wojtkiem Kordą, NIEBIESKO-CZARNYMI – z Januszem Popławskim przyjaźniliśmy się bardzo. Często spotykaliśmy się też z Cześkiem Niemenem.
Czy czujesz się spełnionym gitarzystą?
Nie, absolutnie nie. Jeszcze lata pracy przede mną. Do końca życia trzeba pracować. Nigdy to, co się robi, nie będzie idealne. Zawsze jest coś do poprawienia. Trzeba mieć dystans do tego, co się robi. Przede mną jeszcze dużo pracy nad muzyką.
Co chciałbyś przekazać nowym adeptom sztuki gitarowej?
Słuchajcie najlepszych wzorów, jakie są na świecie. I bazujcie na tych wzorach w swojej muzyce. To są najlepsze fundamenty muzyczne. Na nich się buduje całą resztę.
Twoje marzenia pozamuzyczne…
Chciałbym, żeby moja rodzina była zdrowa, a mój syn nie miał gorzej, niż miałem ja sam. To jest największe moje marzenie. Pogodzenie roli muzyka i rodzica jest bardzo trudne. Jakoś sobie z tym radzę. Chcę, żeby mój 3,5-letni syn kiedyś to docenił. Muzyk to naprawdę dość ciężki zawód.
Twój sprzęt?
Grałem prawie na wszystkich wzmacniaczach Orange, Vox, Mesa, Fendery, nowości, wynalazki. Zawsze lubiłem zmiany gitar, wzmacniaczy. Ale konkluzją tych zmian jest standard: Marshall, Fender Stratocaster. Gram teraz na starych osiemsetkach vintagowych kolumnach. Gitary – Stratocastery. Gram na nowych gitarach. Stare gitary są dla kolekcjonerów. Lubię gitary oryginalne, bez ingerencji lutniczej. Zresztą, jak chcę coś zrobić, robię to sam! Nie używam też dwustronnych mostków – kiedyś mnie to kręciło, ale teraz mi przeszło. Struny jedenastki – Ernie Ball. Posiadam 12-strunowa gitarę Takamine, akustyk Gibson Jumbo, Washburna i klasyk Takamine, na którym lubię grać, bo mnie przenosi w inne rejony świata. Moje efekty to DL-4 Line 6, Chorus Boss, kaczka Slash. Tuner – Boss TU-2.
Twoja biografia jest bardzo bogata, niemal każdą gitarę miałeś w ręku. Ale czy grałeś kiedyś „Białego misia”?
Wiesz… Tego nie grałem, ale dużo razy słyszałem. Może kiedyś.
Wywiad opublikowano w magazynie TopGuitar nr listopad/grudzień 2008.