Jeśli chcesz grać metal, to wcale nie potrzebujesz gitary, pod warunkiem, że masz w zespole dwa basy. W takim niecodziennym składzie z perkusją, dwoma basami i wokalem trójmiejski Hellvoid, który wcześniej w tym roku wydał swoją drugą EP-kę, zatytułowaną „Eyes of the Lucifer”. O tym, jak to wszystko pogodzić w jednym zespole, opowiadają Maciej Bardo, obsługujący jeden z basów, oraz wokalista Mateo.
Jakub Milszewski: Podstawowym wyróżnikiem Hellvoid jest to, że macie dwóch basistów i ani jednego gitarzysty. Dość niecodzienny skład zespołu metalowego. Nie mogliście znaleźć gitarzysty?
Maciej Bardo: Nie, wszystko wynika tylko i wyłącznie z tego, że jakieś osiem–dziesięć lat temu na siłę chciałem zrobić coś nietypowego. Bardzo długo szukałem różnych rozwiązań i w pewnym momencie uznałem, że fajnie byłoby wyeksponować gitarę basową jako instrument solowy.
Czy to dlatego, że sam grasz na basie?
Maciej: Zawsze byłem gitarzystą. Na drodze swojej ewolucji muzycznej uznałem gitarę basową za coś mniej wyeksploatowanego. Kiedy chwyciłem za bas, stwierdziłem, że to jest instrument o szerszym spektrum możliwości dla mnie, bo wiadomo, że każdy wybiera instrument według swoich preferencji. Potem pojawiły mi się takie mrzonki, że fajnie byłoby zrobić coś bardziej nietypowego, jakąś niecodzienną konstrukcję, która może przełamie stereotypy, stworzy coś świeżego.
Mateo: Ja dodam tyle, że jak Maciej wysyłał mi demo pierwszych utworów, to nie wiedziałem, że tam jest tylko bas. Były tam nagrane partie basowe, a potem partie basowe z przesterem. Myślałem, że to fajnie brzmi, mięsiście, jak na jakimś Orange’u. Okazało się, że to dwa basy na jakimś Marshallu.

Te dwa basy nakładają się na siebie, ale jeden z nich gra tradycyjną linię basową, podczas kiedy drugi jest przesterowany, gra riffy jak gitara. Tak to jest skonstruowane w Hellvoid?
Maciej: Kiedy zamknęliśmy się w próbowni, przez pierwsze miesiące musieliśmy dojść do tego, jak te dwa basy mają ze sobą gadać. To były miesiące ciężkiej pracy, bo nie wiedzieliśmy, jakie rozwiązanie powinniśmy obrać. Czy dwa basy powinny ze sobą grać na identycznych częstotliwościach, jak dwóch gitarzystów, z których jeden gra, powiedzmy, na średnio wysokich tonach, drugi z podbitym dołem, ale są to dwa równoprawne instrumenty, czy może powinniśmy to podzielić na dół i górę? Drogą selekcji naturalnej wyszło na to, że jednak klasyczne rozwiązanie, w którym jeden bas tym korpusem, a drugi instrument gra partię solową, jest dla nas najbardziej optymalne. Faktycznie, momentami ten bas odpowiadający za wyższe częstotliwości rypie riffy jak gitara. To momenty, w których to dobrze pasuje, więc nie uważam, żeby było to ujmujące basistom, że czasami przyjmują takie partie mało basowe. U nas basista solowy czasami wychodzi z tego basu, nie trzyma groove’u, zamienia się w gitarzystę.
I tym basistą solowym jesteś ty.
Maciej: Zgadza się.
Mateo: Drugim basistą był Jakub Szwemin, który nagrał z nami obie płytki, ale teraz gra z nami Adrian Jegorow z Acces Denied. Niedawno do nas dołączył, ale zagraliśmy już kilka koncertów. Szybko nauczył się materiału. Ze Szweminem rozstaliśmy się w przyjaznych stosunkach.
Maciej: Jakub odkrył w pewnym momencie swoją ścieżkę w kierunku większej ekstremy i postanowił eksplorować bas od takiej bardziej klasycznej strony. Był basistą rytmicznym, zainteresował się mocno teorią muzyki, zagadnieniami budowania groove’u i stwierdził, że musi w tym kierunku iść niczym Jaco Pastorius, zaczerpnąć trochę szkoły jazzowej i rozwijać się. Dla mnie bomba.
Musieliście poszukiwać basisty, kierując się jakimiś specjalnymi kryteriami?
Mateo: To był szybki strzał. Jeśli chodzi o basistów, to nie było też dużego wyboru.
Dlatego też zapytałem na początku, jak to z wami było. Zazwyczaj, kiedy zakłada się zespół, to są gitarzyści, jest wokalista, a perkusisty i basisty nie ma.
Maciej: U nas nie było tak, że nie mogliśmy znaleźć gitarzysty. Ja nie chciałem mieć gitarzysty w zespole, ponieważ w zasadzie sam jestem gitarzystą, tylko nie gram na gitarze. Ten zespół od początku miał się składać z dwóch basów. To był filar ustanowiony na samym początku i postanowiłem się tego trzymać jak pijany płotu. Trzymam się tego do dziś.

„Eyes of the Lucifer” brzmi trochę inaczej niż „Gloomy Wizard”. Jest bardziej mięsista, ale te basy wydają się nieco przeprodukowane. Podłączaliście je do tych samych zabawek, a może próbowaliście inaczej grać – jeden kostką, drugi palcami?
Maciej: W naszym zespole na basie nie gra się kostką.
Czy to jakieś faux pais?
Maciej: Nie no, żartuję. Wiadomo, że kostka ma swoje zalety i ta technika grania do czegoś służy. Nabijam się jedynie z tych internetowych stereotypów, że to niebasowe, że się nie powinno, że to zabijanie instrumentu. Ale generalnie staram się nie grać kostką. Nasz poprzedni basista i aktualny też grają palcami. Tak się po prostu utarło.
Mateo: „Eyes of the Lucifer” był w całości nagrywany z linii. Jedynie ścieżkę basu Macieja mieliśmy bezpośrednio z pieca. Ciekawostką jest jeszcze to, że Maciej nagrywał każdą partię podwójnie, żeby było w stereo – jedna na lewo, druga na prawo, a bas na środku. Być może dlatego brzmi to bardziej sążnie.
Maciej: Jest jeszcze inna kwestia: „Gloomy Wizard” nagrywaliśmy na zabawkach, które mieliśmy. Kombinowaliśmy z zasobami, które były dla nas dostępne.
Mateo: Ten materiał był nagrywany od początku do końca w naszej salce. Mieliśmy dostęp do kilku mikrofonów. To brzmi jak historia każdego garażowego zespołu – mieli parę mikrofonów i nagrali demówkę. U nas tak faktycznie było. Nagraliśmy materiał, daliśmy do miksów Danielowi Maciejewskiemu, który zresztą odpowiada też za „Eyes of the Lucifer”.
Maciej: Jeżeli chodzi o brzmienie stricte basów – faktycznie na „Gloomy Wizard” to brzmienie opierało się na wzmacniaczu vintage’owym. To był Marshall Valvestate, wzmacniacz gitarowy. Marshall zawsze brzmi jak Marshall. Natomiast kiedy nagrywaliśmy „Eyes of the Lucifer”, mogliśmy przebierać we wzmacniaczach. Ogrywałem jeden, drugi, wiedziałem, co jak brzmi. Dobraliśmy sobie dźwięk. To zatem ja decydowałem o brzmieniu, a nie brzmienie o mnie.
Masz możliwość odtworzenia tego na żywo? Używasz tych samych gratów na scenie?
Maciej: Tak. Podłączam się do wzmacniacza lampowego Bugera Trirec. To wzmacniacz wzorowany na Mesa Dual Rectifier. Podłączam go do paczki składającej się z dwóch dwunastocalowych głośników Celestion Vintage 30. To jest zatem całkowicie gitarowy setup, do którego wpięty jest bas. Brzmienie przypomina momentami siedmio- lub ośmiostrunową gitarę, czasami uderzoną kciukiem.
A co pomiędzy? Jakieś efekty i dopałki?
Maciej: Moim największym marzeniem było trzymać się schematu, że jak gitarzysta wchodzi na scenę, to jedyne, czego potrzebuje, to kabel. Starałem się całe życie trzymać tego i nie korzystać z żadnych kostek i efektów. Na próbach dźwięku powoduje to dodatkowe zamieszanie, bo trzeba to sprawdzić, nagłośnić, dopasować do siebie. A najważniejsze w brzmieniu jest to, żeby była baza – dobry wzmacniacz, dobry przester, żeby wszystko wychodziło naturalnie z bebechów, a nie było dorzucane przez dokładane elementy. Wtedy się robi niepotrzebny bałagan. Widziałem sytuacje, w których instrumentalista przychodził na próbę dźwięku, miał piękny lampowy wzmacniacz, podłączał się kablem, grał i stwierdzał, że to nie to. Kładł więc podłogę cyfrową, podłączał przester z tej cyfrowej podłogi do tego lampowego wzmacniacza, a ja się trzymałem siedzenia – co to zaraz będzie? A po tym wszystkim siąpiło się takie brzmienie, jakby ktoś chciał grać stary black metal, choć była to muzyka innego gatunku.
Mateo: Maciej jest wielkim przeciwnikiem efektów. Ja staram się go namawiać, żeby czegoś spróbował, on się cały czas broni, ale już jedną ręką, jest blisko. Ale też póki co nie skłaniamy się ku jakimś kosmicznym efektom. Nasze brzmienie pochodzi z bebechów. Efekt nie może grać za człowieka.
Wróćmy jeszcze na chwilę do początków zespołu. Co było pierwsze – idea, że będą dwa basy i żadnej gitary, czy stylistyka muzyczna?
Maciej: Pomysł zagrania na dwa basy był zdecydowanie pierwszy, bo pierwsze eksperymenty przeprowadzałem, kiedy miałem jakieś piętnaście czy szesnaście lat. Cały czas siedziało mi to potem w głowie. Grałem w różnych zespołach na różnych instrumentach, ale w głowie miałem jeden cel. Kiedy udało mi się skompletować całą załogę i ruszyć z tym do przodu, to założeniem było, że stylistyka sama wypłynie. Główny nurt sam się objawi. Przez te kilka lat, kiedy testowałem różne rozwiązania, zauważyłem, że da się na tym zagrać wiele gatunków. Dla żartów próbowaliśmy sobie z black metalem, próbowałem z muzyką w stylu AC/DC… Wiadomo, że brzmi to trochę ciężej, ale da się na tym grać hard rocka. Pierwsze nasze projekty były zresztą w tym klimacie, pewnie przez to, że AC/DC są w ogóle moim ulubionym zespołem. Próbowaliśmy jakichś klasycznych zagrywek w stylu nowej fali brytyjskiego heavy metalu, próbowaliśmy death, doom, stoner, sludge… To wszystko bardzo żarło. Natomiast to, co nam nie wyszło na dwa basy, to thrash metal.
To w sumie zaskakujące.
Maciej: Trzeba pamiętać o tym, że brzmienie przesterowanego basu ma w sobie muł. Czasami niektóre szybkie zagrywki, które próbuję zaimplementować z gitary, nie zagadają. Zrobi się wielka klucha – nie słychać tego, co gramy, słychać jedno wielkie buczenie. Obojętnie, czy chodzi o ten bas „gitarowy”, podłączony do gitarowej paki, czy ten klasyczny – pewne rzeczy nie zagadają, są awykonalne.
Mateo: Po „Gloomy Wizard” stwierdziliśmy, że to płyta testów. Są na niej kawałki z różnej paki. Z jednej strony masz numer „Decapitated”, gdzie jest podwójna stopa w refrenie, z drugiej „Broken Glass”, który się ciągnie niemiłosiernie, ma jakiś szybki wjazd à la Motörhead… Szukaliśmy na tej płycie swojego stylu i zauważyliśmy, że te riffy stonerowo-doomowe dobrze siedzą. Podpinamy to pod stoner i doom, to się mieści w tej kanwie, ale to jest brzmienie Hellvoid.
Maciej: Wbrew pozorom, pomimo dwóch basów, nie dysponujemy takim mięsnym brzmieniem, jak zespoły stonerowo-doomowe. Nie mamy tego brzmienia przybliżonego do efektu fuzz, nie mamy takiej siary. Jeżeli uderzę w pustą strunę, to nie rozlega się wielka ściana dźwięku, która będzie się ciągnąć sustainem przez kilka taktów, tylko faktycznie jest skompresowany dźwięk.
Ekskluzywne playthrough utworu „Black Sky”:
Zakup magazyn z wywiadem tutaj.