Już wiele lat temu zespół KAT podzielili się na dwie drużyny, tych pozostających przy Piotrze Luczyku i tych skupionych wokół Romana Kostrzewskiego. Można powiedzieć, że obydwa składy ostatnio idą „łeb w łeb” – wydały świetne płyty, a liderzy zespołów mają ostatnio dość poważne kłopoty ze zdrowiem… Dzisiaj sprawdzimy co słychać w zespole KAT & Roman Kostrzewski i jak zdrowie lidera.
Płyta „Popiór” to naprawdę kawał rzetelnego, gitarowego grania, głównie za sprawą Jacka Hiro, wyśmienitego gitarzysty, który jest w zespole od 2015 roku a wcześniej hartował stal m.in. z Vaderem i Decapitated. Porozmawialiśmy z Jackiem o płycie, o jego innych zespołach, a także o bardzo ciekawym sprzęcie na którym gra.
Zaniepokoiły mnie doniesienia z Waszego „katowego” obozu o odwołanych koncertach ze względu na problemy zdrowotne Romana. Mam nadzieję, że to sytuacja przejściowa i z nowym rokiem ruszycie w trasę koncertową z jeszcze większym impetem…
My również mamy taką nadzieję… Niestety tym razem to nie zwykłe przeziębienie. Nie będę się wdawał w szczegóły, bo nie wiem czy Romek by sobie tego życzył ale mogę powiedzieć, że jest w trakcie leczenia, czeka go druga operacja i mamy nadzieję, że po jak najkrótszej rekonwalescencji, wrócimy razem na deski. Fakt, że po pierwszej operacji Romek czuje się jak młody… szatan. Napawa nas to optymizmem. Trzymajcie więc kciuki, ślijcie pozytywną energię, a na pewno się z tym gównem upora.
A „Legendy”? Kreuje się jakaś wizja drugiej części trasy? Pierwsza odsłona wzbudziła spore zainteresowanie wśród fanów ciężkich brzmień.
Niestety ciężko to idzie… Trudno będzie to ogarnąć w najbliższym czasie z tego prostego powodu, że zespoły mają już poklepane daty. Pierwsza edycja była przygotowywana ze sporym wyprzedzeniem i każdy mógł sobie jakoś grafik opanować ale w przypadku takich zespołów jak Acids czy Vader daty są ustalone często nawet na rok do przodu. A wiadomo, że dat tych jest w tym przypadku całkiem sporo i ciężko znaleźć lukę tak, żeby pasowało to wszystkim. Zobaczymy co się wydarzy. Mam nadzieję, że kiedyś się uda powtórzyć tę trasę, bo zabawa była przednia.
Wracając do Kat&Roman Kostrzewski… „Popiór” gra już w odtwarzaczach od marca. Jako, że jesteś współkompozytorem tego albumu, przybliż Twój „proces twórczy”. Zarysy numerów tworzyliście wspólnie, czy każdy może wymyślał coś swojego, potem przychodził czas na konfrontacje?
Tak to właśnie było. Ja jestem przyzwyczajony do takiego rodzaju pracy. Najpierw robię sam i jak już jestem zadowolony to wysyłam dalej. Wtedy jest czas na sugestie, opierdolki i inne uwagi. Oczywiście na tym etapie to dopiero „surówka” i mnóstwo rzeczy zmienia się gdy dochodzą inne instrumenty i wokal. Tym razem obeszło się bez jakichś drastycznych rekonfiguracji, co mnie bardzo cieszy, bo oznacza, że jakoś się wpasowałem w ten cały „interes”. Najciekawsze rzeczy zaczęły natomiast się dziać, gdy Romek zabrał się do roboty. Podesłał najpierw linie melodyczne i chwilę mi zajęło, żeby się do nich przyzwyczaić… Nadal gdzieś je mam i jak będzie dla mnie niemiły to wrzucę w sieć Romka śpiewającego po flamandzku. Haha! A serio mówiąc to lubię kiedy wysyłam utwór np. wokaliście i gdy dostaję go do przesłuchania z jego partiami, to mam wrażenie jakbym słuchał go po raz pierwszy. Tutaj właśnie tak było. Później Romek podesłał teksty. Łatwo w tej kwestii nie było, bo nie chciał się z nimi ujawniać przed nagrywkami. Trzeba było z nim troszkę powalczyć, ale byłem ciekawy jak cholera co on tym razem nagryzmolił więc męczyłem aż wymęczyłem. Poczytałem i utwierdziłem się w przekonaniu, że będzie dobrze… „Oto ten…”.
Nie będę się wdawał w szczegóły, bo nie wiem czy Romek by sobie tego życzył ale mogę powiedzieć, że jest w trakcie leczenia, czeka go druga operacja i mamy nadzieję, że po jak najkrótszej rekonwalescencji, wrócimy razem na deski. Fakt, że po pierwszej operacji Romek czuje się jak młody… szatan. Napawa nas to optymizmem. Trzymajcie więc kciuki, ślijcie pozytywną energię, a na pewno się z tym gównem upora
„Popiór” porównywany jest do genialnego „Bastarda” i ciężko jest znaleźć jakieś niepochlebne recenzje albumu. Jak ty oceniasz ten album?
Powiedziałbym, że pierwsze koty za płoty. Bardzo podoba mi się „Popiór” i jestem z tej płyty osobiście mega zadowolony, ale zdaję sobie sprawę, że to było dla nas coś w rodzaju rozgrzewki, może troszeczkę sparringu. Nigdy wcześniej ze sobą nie komponowaliśmy i była to swojego rodzaju lekcja wspólnej pracy. Teraz już wiemy czego możemy się po sobie spodziewać i czego możemy względem siebie oczekiwać, więc myślę, że kolejna płyta będzie lepsza. Te doświadczenia pozwolą lepiej wykorzystać potencjał, który leży w zespole i mam nadzieję, że będzie to tak działało przy każdej kolejnej płycie, którą razem zrobimy.
A tak z perspektywy czasu, zmieniłbyś coś w brzmieniu tego wydawnictwa?
Na pewno zmieniłbym to i owo, ale nauczyłem się już nie przejmować takimi sprawami. Zawsze kiedy nagra się płytę i ją wyda, wpada do głowy 15 000 fajniejszych pomysłów. Taki już złośliwy los. Dla własnego zdrowia psychicznego, zamiast martwić się tym co można było zrobić lepiej na ostatniej płycie lepiej jest dołożyć starań, żeby nie powtórzyć „błędów” na kolejnej. I tak w kółko. Poza tym to, co się przegapiło na płycie można później wykorzystać na koncertach. Dzięki temu nawet po wydaniu muzyka się rozwija, nie staje się nudna i cały czas można nią zaskoczyć, nawet grając coś po raz tysięczny. Już wyleczyłem się z oczekiwania, że płyta, którą właśnie nagrywam będzie w 100% taka jak bym chciał, bo wiem, że nawet jeśli na początku będę miał takie wrażenie to bardzo szybko mi przejdzie. Nagrałem w życiu płyt kilka i zawsze działa to tak samo.
Jak już o wydawnictwie mowa, „Popiór” wydaliście własnym sumptem. Dlaczego? Nie chcieliście wiązać się z żadnym labelem?
Romek podsunął taki pomysł… Nie byłem do końca przekonany, ale ufam mu na tyle, że wątpliwości zgłaszam, a potem i tak robię to co on chce. Gość siedzi w tym już kupę lat i do tej pory wszystko mu hula, więc mimo, że czasem się z nim nie zgadzam to wierzę, że ma na tyle oleju w głowie, żeby nie strzelić sobie w stopę. Muszę powiedzieć, że tak było też w tym przypadku. Nie wiem co by było gdyby płyta wyszła nakładem jakiejś wytwórni, ale wiem, że całkiem dobrze to wyszło. Fakt, że kosztowało nas to dużo wysiłku i pracy, zwłaszcza Romka, który wziął na siebie wszelkiego rodzaju sprawy związane z założeniem firmy, sklepu itd. Musieliśmy też wziąć na siebie wszelkie koszta produkcji zarówno płyt jak i merchu, promocji wliczając w to dwa teledyski. Było to na pewno posunięcie ryzykowne ale się opłaciło. Płyta sprzedaje się bardzo dobrze więc mamy pieniądze na rozwijanie sklepu, firmy, nagranie kolejnej płyty i zrobienie teledysków. O to właśnie chodziło. Możemy sami o sobie decydować i to jest największy sukces i dowód, że opłacało się podjąć to ryzyko.
Opowiedz teraz co słychać w obozie Sceptic? Plany koncertowe? Co, gdzie i kiedy?
Gramy próby i przygotowujemy się do nagrania materiału, który czeka na swój czas już od kilku dobrych lat. Z różnych powodów nie było do tej pory sposobności, żeby tę płytę nagrać i bardzo się cieszę, że w końcu ruszyliśmy z miejsca. Próby idą świetnie, mam na pokładzie najlepszą ekipę jaką mógłbym sobie wymyślić, czyli Werkę za mikrofonem, Pawła Kolasę na basie i Kubę Koguta za beczkami. Gra nam się świetnie i jesteśmy co raz bliżej końca. Mam nadzieję, że niedługo Kuba stwierdzi, że jest gotowy i nagramy bębny. To największe wyzwanie, bo reszta to już w dzisiejszych czasach nie problem. Mam nadzieję, że uda się zainteresować jakąś wytwórnię i trochę ten zespół pogonić. Zobaczymy co przyniesie przyszłość ale gra się nam razem doskonale, bawimy się tak jak 25 lat temu więc co może pójść nie tak?
A tajemnicza Thea? Wypuściliście singiel i… błoga cisza?
Thea też ostatnio ruszyła. Przestój był spowodowany kilkoma problemami technicznymi, mianowicie przetasowaniami personalnymi i co ważniejsze, brakiem miejsca do grania. Nie wyobrażasz sobie jak ciężko coś znaleźć w mieście niby kultury. Szukaliśmy około roku miejsca gdzie można by było spokojnie próbować i trzymać sprzęt, bo to też dla nas istotne. Ale wracając… Mamy nowego klawiszowca, Dominika oraz za bębnami zasiadł scepticowy Kuba. Materiał jest prawie gotowy do nagrania więc mam nadzieje, że teraz pójdzie już gładko.
Prowadzisz social media swoich kapel. Czytasz te czasami śmieszno-żenujące wynurzenia? Ostatnio sporo się ich pojawiło przy okazji wydania płyty KATa Piotra Luczyka.
Czasem czytam… Już przywykłem do tego, że w internecie każdy z jakiegoś powodu musi wyrazić swoją opinię na każdy temat. Nikt się nie przejmuje czy sprawi to komuś przykrość, bo w necie wszyscy jesteśmy anonimowi. Niektórzy sobie z tym radzą, inni nie… życie. Przestałem już się zastanawiać jakie motywy kierują tymi wszystkimi ludźmi, którzy wydają się tylko czekać na okazję, żeby kogoś wykpić, obrazić. Sam jestem dumnym posiadaczem kilku takich typków, którzy chyba nie robią nic innego tylko śledzą moje społecznościówki, żeby nie przegapić kiedy powinie mi się noga. Chyba muszę sporo dla nich znaczyć, haha. Chciałbym w tym miejscu gorąco ich pozdrowić i podziękować, bo czytanie tych bzdur dostarcza mi wiele radości. Jakiś czas temu z kumplem z rozrzewnieniem wspominaliśmy okres, w którym internet był tak absurdalnie drogi, że nikogo nie było stać na hejt. Teraz można sobie ludzi poobrażać za frajer, więc było tylko kwestią czasu kiedy jakiś pewnie niedowartościowany chłopina zrobi sobie z tego sposób na życie. Takie czasy. Zamiast wspierać się nawzajem ludzie podkładają sobie nogi… Przykre to, ale na pewno nie będę się tym przejmował.
Było Dies Irae, był Vader, Virgin Snatch, współpraca z Renatą Przemyk czy drugie wiosło w Decapitated. Z perspektywy czasu, do której z tych kapel masz największy sentyment?
Wszystkie zespoły, w których grałem są mi bliskie i ciężko wybrać jeden ulubiony. Tym bardziej, że każdy to troszkę inna muza, inni ludzie ale zawsze moi przyjaciele, których cenię tak samo i ostatnią rzeczą jaką bym zrobił to przedkładanie jednego nad drugiego. Każdy zespół to inne zdobyte doświadczenia, odwiedzone miejsca, przeżyte imprezy, niektórych z tych ludzi nie ma już wśród nas i jestem bardzo wdzięczny losowi za to, że mogłem ich poznać i się z nimi zaprzyjaźnić, pograć fajną muzę, nagrać kilka płyt. To troszkę tak jakby kogoś zapytać czy woli swoją prawą czy lewą nogę. Wolę obie bo jak zostaje jedna to już nie działa jak trzeba.
Zadziwiają mnie metalowi „lampowi fetyszyści”, którzy kupują drogi wzmacniacz po czym rozkręcają gain do oporu, dopalają tubescreamer’em i BBE Sonic Maximizerem, zapinają na wszystko kompresor i twierdzą, że lampa najlepsza. Kupiłem mojego Line 6 Flextone kiedy zacząłem grać z Virgin Snatch. Nie ukrywam, że wchodziły w grę finanse ale okazało się, że gra to na tyle dobrze, że nie ma wstydu wystawić to na scenie obok grysikowego Duala
Przejdźmy teraz do pytań stricte sprzętowych… Niewielu gitarzystów gra na Fujigenach, choć są to znakomite wiosła. Jak trafiłeś na swój model (Standard Elan) i czym cię zauroczył?
Bardzo wielu gitarzystów gra na Fujigenach nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jeśli masz japońskiego Ibaneza, ESP nawet Fendera to jest spora szansa, że powstał właśnie w fabryce FGN. Tak ciekawostka… Z Arkiem Przybyłem z Music Partners skontaktował mnie Novy. Zadzwonił do mnie i dosłownie rozkazał zadzwonić, bo gość ma takie wiosła, że głowa mała. Zadzwoniłem, spotkaliśmy się, pogadaliśmy. Potem zaczęły przychodzić paczki z wiosłami najrozmaitszymi, od superstratów przez telecasterowate po hollow body. Wszystkie piękne, świetnie grające, najwyższa półka. Wiadomo było, że hollow body nie jest dla mnie ale fajnie, że miałem okazję sprawdzić, dotknąć, pograć. Dla siebie wybierałem pomiędzy dwoma wersjami Elan, Standard i Expert. I wbrew wszelkim oczekiwaniom (wiadomo, że droższa zawsze lepsza) do mnie przemówiła właśnie ta niższa półka. Standard Elan jest już ze mną kilka dobrych lat i na razie nie zanosi się na zmiany. Mam na wyposażeniu dwa takie wiosła i w 100% spełniają swoją rolę. Muszę tu też wspomnieć o innych gitarach, w które zaopatrzyłem się dzięki Music Partners czyli o moich akustycznych Richwoodach. Miejsce w moim mieszkaniu zajmują również dwa egzemplarze G-70-CEVA, którego można usłyszeć właśnie na „Popiórze” i najnowszy nabytek, z którym musiałem trochę powalczyć. Zdążyłem się na tę gitarę obrazić, zakochać i znów obrazić. Teraz już się lubimy i na pewno na najbliższych płytach znajdzie się dla niej miejsce. Mowa o barytonowej B-20. Niesamowicie inspirujący instrument.
Wśród twoich wzmacniaczy jest oczywiście Marshall, ale grasz także na głowie Line 6 Flextone… Czy to aby na pewno dobry wzmak do metalu?
Flextone gra ze mną już kilkanaście lat więc gdyby nie nadawał się do metalu to pewnie do tego czasu bym się zorientował. Flextone to bardzo wszechstronny wzmacniacz. Ma na pokładzie całe mnóstwo symulacji wzmacniaczy od cleanów po higainy. Podejrzewam, że problem mógłby powstać raczej przy innych rodzajach grania. Takich gdzie dynamika lampy robi dużo. Flextone to stary model i jeszcze nie wszystkie niuanse były dopracowane tak jak w nowych cyfrowych urządzeniach. Do grania metalu aż takie właściwości dynamiczne nie są potrzebne. Zadziwiają mnie metalowi „lampowi fetyszyści”, którzy kupują drogi wzmacniacz po czym rozkręcają gain do oporu, dopalają tubescreamer’em i BBE Sonic Maximizerem, zapinają na wszystko kompresor i twierdzą, że lampa najlepsza. Kupiłem mojego Line 6 Flextone kiedy zacząłem grać z Virgin Snatch. Nie ukrywam, że wchodziły w grę finanse ale okazało się, że gra to na tyle dobrze, że nie ma wstydu wystawić to na scenie obok grysikowego Duala. Na korzyść Line 6 działa też wygoda. Zabieram na trasę wzmacniacz, kolumnę i 4 kable (ok teraz trochę więcej bo doszło okablowanie systemu monitorowego) i mam spokój. Nie ma z tym dużo roboty, jak coś nie działa to łatwo namierzyć usterkę więc sporo zmartwień, z którymi niektórzy muszą się borykać zwyczajnie znika. Co do Marshalla to jako psychofan Death i Chucka Schuldinera nie mogę nie mieć na stanie VS100H. Tranzystorowa końcówka i jedna lampa na przedwzmacniaczu. Bardzo lubię tę głowę, może z sentymentu ale uwielbiam na niej grać. Nawet bez żadnych peryferiów sprawia mi ogromną frajdę. Próby na Marshallu, koncerty na Flextonie. Tak to wygląda.
A jak wszedłeś w posiadanie paczki ROOT? Opowiedz jakie masz odczucia wobec tej marki?
Z Przemkiem Marciniakiem, budowniczym ROOT’ów, skontaktował mnie Arek z Music Partners. Przemek budował już wcześniej kolumny ale wspólnie wpadli na pomysł, żeby zaprojektować „metalową” paczkę. Porozmawiałem z Przemkiem, wypytał mnie czego od kolumny oczekuję, pomierzył, policzył i zbudował prototyp. Ponieważ nie mogłem zdecydować czy lepiej gra zamknięta czy otwarta, bo obie opcje prostowały loki, Przemek zdecydował, że pójdzie na kompromis i wersja ostateczna jest półotwarta. Moje kolumny pędzone są głośnikami Eminence. Mam 3 egzemplarze, z których 2 to wspomniane już prototypy, a trzecia to paczka będąca owocem naszych wspólnych eksperymentów i Przemkowej mądrej głowy. Właściwie to muszę się poprawić, mam tylko dwie bo trzecią podarowałem synowi na 18 urodziny. Jak chce grać to niech gra na czymś porządnym.
Rozmawiała: Ilona Matuszewska
Zdjęcia: Ilona Matuszewska