Rok 2008 był ciekawym okresem dla Johna Mayera. Po wydaniu w 2006 roku chyba najbardziej znanej płyty „Continuum”, a następnie świetnej live „Where The Light Is” z 2007 roku, John wciąż szukał własnej drogi i musiał zdecydować, w którą stronę stylistycznie chce podążać. Jedną z jego ówczesnych fascynacji był zespół Van Halen.
W tym kontekście nie dziwi fakt, że Mayer postanowił się sprawdzić w tej materii i dodać do ówczesnej koncertowej setlisty utwór jednego z kilku największych gitarzystów w historii rocka. John Mayer kilka razy wspominał o tym, jak bardzo Eddie van Halen wpłynął na jego styl gry. W wywiadach mówił, że był pod wrażeniem umiejętności technicznych Eddiego i sposobu, w jaki potrafił łączyć melodyjne solówki z „agresywnym” stylem gry.
Po śmierci Eddiego, Mayer napisał na swoi Instagramie: „Eddie Van Halen był superbohaterem gitary. Prawdziwym wirtuozem. Oszałamiająco dobrym muzykiem i kompozytorem. Patrzenie na niego jako młody dzieciak było jedną z sił napędowych mojej potrzeby wzięcia gitary do ręki. Byłem bardzo zdumiony, patrząc jak sprawował kontrolę nad swoim instrumentem. Nauka gry na gitarze nauczyła mnie tak wielu rzeczy, ale wciąż absolutnie nic o tym, jak grać jak Eddie Van Halen. I z tego powodu, nigdy nie przestałem go oglądać w młodzieńczym zachwycie i obiecuję, że nigdy nie przestanę.”
Eddie Van Halen był superbohaterem gitary. Prawdziwym wirtuozem. Oszałamiająco dobrym muzykiem i kompozytorem
Poniżej filmik z wykonaniem hitu „Panama”. Jego opis brzmi: „John Mayer wchodzi na scenę bez koszulki i bez prób, grając Panamę, klasyk Van Halen, w Columbia, Maryland, 13 lipca 2008 roku.”
Jednocześnie widzimy, że za mikrofonem zajął miejsce David Ryan Harris, a sam Mayer albo nie zdecydował się na użycie Frankensteina, albo nie miał jeszcze okazji go nabyć. Gra więc na swoim PRS McCarty 594 hollowbody.