W ostatnim wywiadzie dla magazynu People, Pete Townshend opowiedział między innymi o bitwie, którą stoczył, próbując utrzymać przy życiu swojego kolegę z zespołu, Keitha Moona. Jak się okazuje, to był jeden z trudniejszych życiowych zakrętów Townshenda.
Keith Moon, oprócz tego, że był genialnym, szalonym, nieokiełznanym perkusistą, był chyba od zawsze pierwszoplanową postacią na wszelkich imprezach i hulankach, w których uczestniczył. Zabawny, pełen energii, otwarty, o dobrym sercu i idący na całość – tak można by go najkrócej charakteryzować. Niestety ostatecznie ten hedonizm doprowadził go do zguby. W wywiadzie Pete Townshend powiedział: „Próbowałem wszystkiego. Próbowałem dawać mu pieniądze, próbowałem go głodzić. Próbowałem wysłać go na odwyk. Próbowałem wysłać go do dziwacznego guru, do lekarzy voodoo.”
Próbowałem wszystkiego. Próbowałem dawać mu pieniądze, próbowałem go głodzić. Próbowałem wysłać go na odwyk. Próbowałem wysłać go do dziwacznego guru, do lekarzy voodoo
Niestety, Keith Moon ostatecznie zmarł w wieku 32 lat w 1978 roku z powodu przedawkowania Heminevrinu, którego używał do leczenia objawów odstawienia alkoholu. Pete kontynuował: „Miałem obsesję na punkcie utrzymania Keitha przy życiu. Było całkiem jasne, że zjeżdżał w dół i niewiele mogłem zrobić. Był bardzo skomplikowaną postacią”.
Miałem obsesję na punkcie utrzymania Keitha przy życiu. Było całkiem jasne, że zjeżdżał w dół i niewiele mogłem zrobić. Był bardzo skomplikowaną postacią
Co gorsza w 1979 roku, zaledwie rok po śmierci Moona, przed koncertem The Who w Cincinnati zginęło tragicznie 11 osób. Tragedia rozegrała się przed obiektem, w którym występował zespół. Około godziny 19:15 sytuacja stała się krytyczna – tłum fanów usłyszał głośne dźwięki dobiegające ze sceny i założył, że The Who rozpoczęli wcześniej niż planowano, zaczął więc napierać na dwie otwarte bramy. Jedenaście osób zmarło w wyniku uduszenia, dwadzieścia sześć innych osób odniosło obrażenia, a zespół niepoinformowany o tragedii zagrał koncert, dowiadując się o tym dopiero po występie.
Townshend powiedział, że ani on, ani jego koledzy z zespołu tak naprawdę nigdy nie pogodzili się z tym incydentem. Ponad 42 lata później, w tym samym wywiadzie powiedział: „To forma stresu pourazowego, częściowo dlatego, że nie byliśmy świadkami tego, co się stało. Wrócimy tam wkrótce, aby wystąpić w tym miejscu po raz pierwszy od czasu tragedii, więc jest to okazja do nawiązania połączenia z tym co się stało. Ale otworzy to stare rany. Zdałem sobie sprawę, że nic nie możesz zrobić, aby to zmienić. Po prostu muszę nauczyć się z tym żyć i spróbować zaakceptować, że tak się stało”.
Townshend szukający później ulgi w kokainie i heroinie dodał, że dopiero trzeźwość mu pomogła: „Trzeźwość jest świetna, ale ciągle żyjesz z faktem, że nie masz żadnych lekarstw, że nie czujesz się swobodnie ze światem, jest ci nieswojo z życiem, nieswojo z tym, co robisz. Przez długi czas czułem się nieswojo, będąc w The Who. Chciałem być szczęśliwie żonaty i mieć normalną rodzinę i życie, ale to okazywało się niemożliwe. Picie pomogło mi się z tym uporać. Pewnego dnia przestało to działać.”
Trzeźwość jest świetna, ale ciągle żyjesz z faktem, że nie masz żadnych lekarstw, że nie czujesz się swobodnie ze światem, jest ci nieswojo z życiem, nieswojo z tym, co robisz. Przez długi czas czułem się nieswojo, będąc w The Who. Chciałem być szczęśliwie żonaty i mieć normalną rodzinę i życie, ale to okazywało się niemożliwe. Picie pomogło mi się z tym uporać. Pewnego dnia przestało to działać
Townshend koncentruje się teraz na trasie koncertowej z Rogerem Daltreyem w USA, która rozpoczęła się w kwietniu i nosi tytuł The Who Hits Back.