Piotr wywodzi się z trójmiejskiej sceny jazzowej. Po studiach na gdańskiej Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki wyjechał do Warszawy, gdzie zadomowił się na dobre i znalazł dla siebie sporo miejsca. Grał i nagrywał z Ralphem Kaminskim, Sorry Boys, Sławkiem Uniatowskim, czy Mariką, a obecnie nadworny basista projektu Łukasza Mroza (Mrozu) i współtwórca Blauki – nowej siły na polskiej scenie retro-elektro-rocka. Jaka miła odmiana, że w końcu jakiś polski basista nie nagrywa solowej płyty, tylko tworzy w duecie ambitny, oryginalny zespół!
Zaczynałeś od jazzu, studiowałeś kontrabas na Akademii Muzycznej im. S. Moniuszki w Gdańsku i byłeś ściśle związany z trójmiejską sceną jazzową. Masz z tego trójmiejskiego okresu jakieś pamiątki w postaci płyt, na których grałeś?
Właśnie nie! I bardzo tego żałuję. Pozostało wiele naprawdę ciekawych nagrań demo, do których z sentymentem czasem wracam, ale z żadną z trójmiejskich formacji nie udało się nagrać płyty.
A dlaczego?
Były to początki młodej, jazzowej fali na północy – może wtedy jeszcze zbyt młodej i świeżej jak na nagrywanie swoich albumów… To był też bardzo intensywny dla mnie czas, który musiałem dzielić na wiele sfer. Z jednej strony aktywny udział w rozwijającej się scenie jazzowej, z innej strony wymagający tok studiów klasycznych na Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w klasie Janusza Dobrowolskiego… a jeszcze z innej chęć rozwoju na gitarze basowej. Każda z nich poszerzała inny horyzont, ale też każda zajmowała czas i przeciągała linę na swoją stronę, nie pozwalając na 100% poświęcenie w jednym kierunku. Tak czy inaczej, pozostało wiele wspomnień koncertowych. Dla mnie, jako dla studenta to był duży przywilej i zaszczyt móc współpracować na scenie z takimi nazwiskami jak Maciej Sikała, Cezary Paciorek, Maciej Grzywacz. Obserwuję natomiast co się aktualnie dzieje muzycznie w Trójmieście i muszę przyznać, że to wielka duma czytać o sukcesach kolegów takich jak Emil Miszk, czy Tomasz Chyła. Od czasu mojej wyprowadzki z Gdańska w 2012 roku wiele tam się zmieniło, bardzo mnie to cieszy.
Co spowodowało, że przeprowadziłeś się do Warszawy? Czysty pragmatyzm?
Pragmatyzm? Chyba nie do końca. Z dzisiejszej perspektywy był to bardzo odważny krok, bo zostawiłem wiele, a wszedłem na zupełnie nieznany teren, na którym musiałem większość zbudować od nowa. Wtedy, od jakiegoś czasu zaczęła mi kiełkować myśl o pracy sidemana, muzyka sesyjnego. Takiego przysłowiowego “snajpera”, który potrafi zagrać wszystko, wszędzie i z każdym. Łaknąłem różnorodności. Dla basisty i kontrabasisty, biegle obeznanego w nutach i tych wszystkich teoriach muzycznych, Warszawa wydawała się idealnym miejscem gdzie ta różnorodność muzyczna mogła wystąpić. Stąd taka, a nie inna decyzja. W teorii było łatwo, w praktyce… trochę inaczej (śmiech).
Obserwuję natomiast co się aktualnie dzieje muzycznie w Trójmieście i muszę przyznać, że to wielka duma czytać o sukcesach kolegów takich jak Emil Miszk, czy Tomasz Chyła. Od czasu mojej wyprowadzki z Gdańska w 2012 roku wiele tam się zmieniło, bardzo mnie to cieszy
Zatem teraz chyba masz coraz dalej do jazzu…?
Tak, zdecydowanie dalej. Już na początku pobytu w Warszawie okazało się, że nie jest to najprostsze miejsce do grania jazzu, ale też moja wizja na muzykę i jej praktykowanie zaczęło ewoluować w zupełnie inne rejony. Dobrym przykładem jest jak dotąd jedyny album tego gatunku z moim udziałem nagrany wraz z Patryk Kraśniewski Trio w 2015 roku. “Less is Bless”, bo o tym wydawnictwie mowa, to naprawdę dziwny wybryk natury… Płytę nagrało trzech muzyków i każdy miał już podobnie daleko do jazzu! (śmiech) Patryk Kraśniewski to pianista głównie kojarzony ze sceną reggae, Jerzy Markuszewski, znakomity sideman, perkusista z pogranicza wielu gatunków muzycznych, no i ja. Bardzo odjechaliśmy na tej płycie, było tam sporo świadomego odchodzenia od klasycznej konwencji jazzu, zakrawające momentami nawet o lekki pastiż. Były też brzmienia elektroniczne, oprócz kontrabasu grałem też na syntezatorze Moog Sub37. Choć nadal zdarza mi się niekiedy wykorzystywać jazzowe umiejętności w różnorakiej pracy jako muzyk, to myślę, że właśnie “Less is Bless” było takim symbolicznym podsumowaniem i zakończeniem etapu, jakim był właśnie jazz.
Ostatnio przyznałeś, że muzyka z twojej młodości, zakodowana, zahibernowana gdzieś z tyłu głowy, dała o sobie znać przy tworzeniu materiału na płytę Blauki. Jakich artystów miałeś na myśli?
Jako nastolatek byłem ogromnym fanem zespołu Yes – przerobiona cała dyskografia, dwa warszawskie koncerty, totalny szał. Oprócz tego Pink Floyd, Genesis, Peter Gabriel…i wszystko to czego aktualnie słuchali w domu rodzice, a przekrój trzeba przyznać był całkiem spory. Nie wiem do końca, czemu te brzmienia zostały uśpione na dłuższy czas. Może trzeba było cofnąć się wiele kroków do tyłu i słuchać tych inspiracji, które pozwalały od podstaw nauczyć się gry na instrumencie? Może po trochu nacisk środowiska i mody muzycznej, która aktualnie panowała? Po wielu latach grania przeróżnej muzyki i wykonania setek piosenek na scenach, ten nieświadomy powrót do korzeni, był czymś niesamowitym. Trochę jak powrót do domu po długiej podróży.
Jako nastolatek byłem ogromnym fanem zespołu Yes – przerobiona cała dyskografia, dwa warszawskie koncerty, totalny szał. Oprócz tego Pink Floyd, Genesis, Peter Gabriel…i wszystko to czego aktualnie słuchali w domu rodzice, a przekrój trzeba przyznać był całkiem spory
Powiedz w takim razie z kim nagrywałeś jako sideman już w Warszawie, na jakich płytach można usłyszeć twój bas?
Moja działalność w Warszawie opierała się głównie na pracy koncertowej, basowym wspieraniu różnych artystów na scenie, m.in. Ralph Kaminski, Sorry Boys, wcześniej Sławek Uniatowski, Marika i wiele, wiele innych. Z ostatnich wydawnictw mogę podać gościnny udział na najnowszym albumie Enchanted Hunters, ale myślę, że najbardziej znaną płytą z moim udziałem jest „Morze” Ralpha Kaminskiego – wymyśliłem i nagrałem tam wszystkie partie basowe. Album powstawał bardzo długo, na przestrzeni kilku lat i bardzo cieszyłem się, gdy w końcu ujrzał światło dzienne.
Zanim powstała Blauka najprędzej można cię było skojarzyć z Mrozu i jego zespołem koncertowym – jesteś tam muzykiem sesyjnym, czy członkiem zespołu?
Jest to zespół muzyków sesyjnych. Mrozu jest jednoosobowym artystą, liderem i posiada swój band, który wspiera go podczas występów na scenie. Każdy z nas jest sidemanem i stałym członkiem jego zespołu. Nie jesteśmy twarzą projektu Mroza, ale mamy bardzo duży wpływ na to jak brzmią jego utwory na koncertach.
Czy ze względu na twoje zaangażowanie w Blaukę nastąpi jakaś roszada w składzie Mrozu?
Na ten moment udaje się wszystko ze sobą godzić i mam nadzieję, że tak pozostanie przez długi czas. Mrozowi udało się wokół siebie zgromadzić naprawdę znakomitych muzyków i realizatorów, dzięki którym każdy koncert jest naprawdę na najwyższym poziomie i zawszę czerpię ze wspólnych występów ogromną radość. Ewentualna decyzja o roszadzie i opuszczeniu tej zgranej ekipy będzie na pewno trudna, ale trzeba pamiętać że to ja jestem tym „Mrozem” w swoim zespole i niewiele się beze mnie w Blauce wydarzy (śmiech).
OK, zacznijmy od początku z Blauką – jaka jest geneza powstania tego projektu? W którym momencie i miejscu spotkały się wasze plany i zainteresowania muzyczne?
Na początku, z Georginą łączyła nas relacja. Oboje zajmujemy się muzyką, ale nie było od razu planów na wspólne jej tworzenie. Ja byłem zajęty koncertowaniem z innymi artystami, Georgina była pochłonięta swoją działalnością, docieraliśmy się personalnie. Dopiero po jakimś czasie, stwierdziliśmy, że może warto coś wspólnie stworzyć. Zaczęliśmy na przełomie 2016/2017 roku od robienia solowego materiału dla Georginy. Był to odkrywczy, ale też ciężki czas wdrażania się w nową rolę producenta muzycznego, popełniania wielu błędów i nieustającego poznawania nowych technik realizacji dźwięku i produkcji. Po paru miesiącach pracy, Georgina zauważyła, że nasza twórczość staje się coraz bardziej symbiotyczna i może warto by tworzyć jako duet, a nie jako układ artysta-producent. Nie ukrywam, trochę mnie do tego namawiała! Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę, który odblokował wiele rejonów twórczych u Georginy, jak i u mnie – na tyle, że większość zrobionego wcześniej materiału muzycznego schowaliśmy do szuflady, rozpoczynając zupełnie nowy rozdział.
To musi być porozumienie nie tylko muzyczne…
Skąd wiesz…? (śmiech) Z Georginą mamy zdecydowanie nie tylko muzyczne porozumienie, ale też to zwykłe, ludzkie i życiowe, które jest fundamentem tego wszystkiego co się teraz dzieje. Wiem, że nie wszystkim parom udaje się jednocześnie prowadzić życie prywatne z twórczością, ale w naszym przypadku działa to znakomicie. To duży przywilej móc dzielić dwie tak ważne sfery z drugą osobą.
Płyta „Miniatura” Blauki to Twój debiut jako producenta. Myślisz, że to aktywność, która będzie zajmowała coraz więcej czasu?
Na pewno będzie to dziedzina, w której będę mógł się spełnić jako muzyk i twórca, nie tylko jako basista. Cieszę się, że udało się skończyć „Miniaturę”, było to dla mnie ogromne wyzwanie, przełamanie wielu barier i dowód na to, że jeśli się naprawdę pracuje i chce – to można zrobić wszystko. Produkcja i komponowanie muzyki jest jeszcze u mnie bardzo świeżym polem działalności i czuję, że chciałbym zostawić je tylko dla siebie i Blauki, jako taki osobisty „rezerwat” twórczości, niedostępny dla innych… Po prostu chyba za długo grałem dla innych artystów, żeby tak szybko oddać swoją kolejną sferę tworzenia muzyki. Co będzie później, kto wie? Chciałbym zrobić kiedyś muzykę dla filmu lub teatru. Myślę, że dostając taką propozycję, nie wahałbym się ani trochę.
Czy Blauka to tylko ty i Georgina Tarasiuk? Kto jeszcze maczał palce przy płycie „Miniatura”?
Album „Miniatura” powstał głównie w naszych głowach, to fakt. Georgina pisała teksty i melodie, ja zajmowałem się aranżowaniem, produkowaniem, nagrywaniem różnych partii demo… i pewnie na tym etapie tak by zostało, gdyby nie praca innych osób! Niektóre utwory zrobiliśmy w kooperacji z dwoma gitarzystami. „Haj” to nasza wspólna praca z Kacprem Stolarczykiem, a tytułowa „Miniatura” nie byłaby tym samym numerem, gdyby nie melodyjne solo Pawła Zalewskiego. Ślady zostały zarejestrowanie w Black Kiss Records u Arkadiusza Kopery, perkusje nagrał Jerzy Markuszewski, a większość gitar nagrał wspomniany Paweł Zalewski. Ostateczna faza realizacji płyty należała do miksów Marcina Gajko i masteringu Leszka Kamińskiego. Są też całkiem niespodziewane i zaskakujące role co poniektórych muzyków, zachęcam do sprawdzenia na płycie! Ten album miał ogromne szczęście do zdolnych i twórczych ludzi.
Najczęściej widzę Cię ze stylowym Rickenbackerem. Opowiedz proszę jego historię. Dlaczego akurat on i z jakiego powodu sprawdza się np. w stylistyce Blauki?
Pamiętam, był rok 2015 i szukałem nowego instrumentu, który dodałby do mojej palety brzmień trochę bardziej stylowy i vintage’owy kolor. Szukałem, czegoś w rejonach Precision Bass z lat 70-tych, dość bezskutecznie muszę przyznać… i któregoś dnia pojawiło się ogłoszenie na wall’u znajomego o Rickenbackerze 4001 z 1974 roku. Rzadko widywałem te instrumenty na sprzedaż, a nawet za bardzo nie brałem pod uwagę ich kupna, w obawie o ryzyko podświadomego powielania stylu i brzmienia Chrisa Squire’a z Yes! Ciekawość jednak wygrała. Pojechałem, zagrałem i wyjechałem z instrumentem absolutnie zauroczony. Zrobiłem później wokół tego Rickenbackera małe śledztwo, wpisując numer seryjny w wyszukiwarkę. Było to bardzo ciekawe, bo odkopując jakiś bardzo stary wątek sprzed dziesięciu lat na forum talkbass.com dowiedziałem się, że instrument sporo czasu przeleżał w małym, prowincjonalnym komisie w stanie Georgia, USA. Był w bardzo złym stanie, po wielu nieudolnych i amatorskich próbach „lutniczych”. Nie wiem do końca jak i kiedy ten egzemplarz trafił do Polski, ale został solidnie odrestaurowany w pracowni Pawła Kameckiego we Wrocławiu i trafił później szczęśliwie w moje ręce. Otworzył zupełnie nowe możliwości brzmieniowe, inspirując do gry na basie w zupełnie innym kierunku, niż do tej pory przywykłem. To chyba znak dobrego wyboru instrumentu, gdy pokazuje Ci nowe, nieodkryte rejony. Natomiast do Blauki był to bardzo dobry wybór – w końcu brzmienie Rickenbackera poniekąd nakreśliło art-rockowe brzmienie lat 70-tych, do którego bardzo mocno się przychylamy w naszej twórczości. Jest to to instrument zdecydowanie bezkompromisowy, swoim charakterem wiele narzuca i wykłada na stół z góry określone karty, co bardzo lubię – choć nadal muszę cały czas pilnować swojego “wewnętrznego” Chrisa Squire’a. (śmiech)
Brzmienie Rickenbackera poniekąd nakreśliło art-rockowe brzmienie lat 70-tych, do którego bardzo mocno się przychylamy w naszej twórczości. Jest to to instrument zdecydowanie bezkompromisowy, swoim charakterem wiele narzuca i wykłada na stół z góry określone karty, co bardzo lubię – choć nadal muszę cały czas pilnować swojego “wewnętrznego” Chrisa Squire’a.
Czy w Blauce używasz innego instrumentarium niż np. u Mroza?
Oba projekty są bardzo podobne brzmieniowo w kontekście basu. Bardzo czytelny charakter lat 70-tych Rickenbackera sprawdza się znakomicie u Mroza i oczywiście w Blauce. Nie będę też ukrywał, że myślę o urozmaiceniu brzmieniowym obu projektów. Mam nadzieję, że na przyszłym materiale Blauki będę mógł wnieść coś nowego, jakiś inny kolor basu. Parę pomysłów już mam…
Opisz proszę twój pozostały sprzęt. Wiem, że kiedyś jako backline używałeś zestawu Hand Box.
Oprócz Rickenbackera 4001 posiadam również bas Lakland 55-02. Bardzo uniwersalny instrument, który przy różnym ustawieniu przystawek, różnym podejściu do gry i samej artykulacji, sprawdził się praktycznie w większości muzycznych zadań, które spotkały mnie na drodze. Poza tym posiadam też bas akustyczny Fender Kingman, którego można posłuchać na paru radiowych mini-koncertach z Mrozem. Pedalboard składa się z różnych efektów m.in. Moog Chorus, Strymon BlueSky i ulubionego Vox Cooltron Duel Overdrive. W basowym inwentarzu znajduje się również lutniczy, węgierski kontrabas z lat 60-tych oraz syntezator Moog Sub37. Jeśli chodzi o HandBox – nic się nie zmieniło już od wielu lat, nadal używam zestawu Red Fighter Head + 2 x Black Emperor 2 x 10”. Sprawdza się znakomicie. Ma charakterystykę brzmieniową, której jeszcze nigdzie indziej nie słyszałem – ciepły, masywny dół ze szlachetną, nie szklistą górą. Od tego roku przesiadłem się również na okablowanie Fat Cables produkcji Soundargov. Jak widać w obu przypadkach – najwyższa jakość i to na naszym, polskim podwórku!
Opowiedz, co wydarzy się u ciebie w 2020 roku. Jakie plany?
Będzie to na pewno intensywny rok koncertowy. Z jednej strony dynamicznie rozwijająca się Blauka, a z drugiej sezon koncertowy z Mrozem – na pewno będzie pracowicie i w podróży. Cieszę się, bo tryb koncertowy, choć bardzo eksploatujący i wymagający ogromnej wytrzymałości, daje wiele energii do dalszego tworzenia. Po to w zasadzie gramy – żeby dawać radość i współodczuwać muzykę. Znając Georginę i mnie, będzie to też czas rozpoczęcia prac nad drugim albumem Blauki, bo nie wiem czy długo wytrzymamy w postoju twórczym. Mamy jeszcze wiele pomysłów, a “Miniatura” jest tylko początkiem blaukowej drogi, dzięki której możemy dalej wciągać słuchacza w nasz retro-świat.