Co prawda gitara basowa w rękach kobiety przestała być czymś egzotycznym, niespotykanym i zaskakującym, i takie dziewczyny jak Esperanza Spalding, Tal Wilkenfeld, czy Linda Oh prezentują swój kunszt jako „szefowe” zespołów bądź występują w grupach najznakomitszych wykonawców na świecie, to jednak większość ciężko pracujących basistów to panowie. Na szczęście panie dzielnie walczą o swój udział we współtworzeniu basowego światka, i także w Polsce zjawisko żeńskiego basu zatacza coraz szersze kręgi, a jedną z najciekawszych instrumentalistek jest niewątpliwie Kinga Głyk.
Dziewiętnastoletnia artystka ma już na koncie nagranie dwóch autorskich płyt pod swoim nazwiskiem, dziesiątki zagranych koncertów i współpracę z zacnymi artystami – a lista tych kolaboracji jest coraz dłuższa. Publiczne muzykowanie zaczynała w wieku 12 lat w rodzinnym zespole, w którym grała z bratem oraz ojcem – świetnym bębniarzem i wibrafonistą Irkiem Głykiem. Kiedy po kilku latach postanowiła założyć zespół sygnowany własnym nazwiskiem, nie miała więc problemu z obsadzeniem stanowiska perkusisty – dała pracę tacie. Trzecim muzykiem w tej grupie jest wyśmienity klawiszowiec Piotr Matusik. Dzięki założeniu tej formacji Kinga jest jedyną basistką w Polsce prowadzącą własny zespół jako band-leaderka. W ubiegłorocznych ankietach BLUES TOP i JAZZ TOP została zauważona jako muzyk, instrumentalista, nowa nadzieja rodzimej sceny muzycznej. 14 lipca 2016 Kinga Głyk wraz z tatą i kolegą zawitali do kultowego klubu Harris usytuowanego w piwnicy jednej z kamienic przy krakowskim Rynku, aby wystąpić w ramach Letniego Festiwalu Jazzowego Piwnicy Pod Baranami.
Artystka udowodniła, że wszelakie komplementy, jakimi jest obsypywana, są w pełni uzasadnione. Świetne umiejętności instrumentalne, wielka muzykalność, kapitalne odnajdywanie się we wszelkich odcieniach jej ukochanego bluesa i jazzu mogłyby zauroczyć niejednego bardziej doświadczonego kolegę po fachu. Zarówno momenty gry solowej na basie, ballady, jak i momenty mocniejsze zahaczające o fusion i rock – wszystkie te kolory muzyki w interpretacji Kingi i jej partnerów muzycznych były soczyste i wyraziste. Mam nadzieję, że Jerzy Kawalec, gdy patrzy gdzieś z góry na granie Kingi, to się cieszy, że ma w Polsce następców, którzy nie dość, że pięknie grają na basie, to przy okazji pięknie wyglądają w kapeluszu. Artystka zapowiadając jeden z utworów wspomniała, że w życiu prywatnym jest raczej osobą introwertyczną, na szczęście na scenie daje się ponieść emocjom, a przy okazji świetnie nawiązuje kontakt z publicznością.
Świetny koncert, kawał dobrej muzyki, radość na scenie, a dla melomanów okazja zakupu obu płyt bezpośrednio od Kingi i zaopatrzonych w autorskie dedykacje – ten wieczór na długo pozostanie w mojej pamięci. Nie opuszczę żadnej okazji do posłuchania na żywo Kingi w przyszłości (oby jak najczęściej), do czego naszych Czytelników serdecznie zachęcam.
Tekst i zdjęcia: Sobiesław Pawlikowski