Koncerty z cyklu „Zadzwońcie po milicję” to cykl imprez, podczas których prezentują się gwiazdy rockowego boomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wiele z tych zespołów gra z powodzeniem do dziś, a wspólny koncert kilku grup to świetna okazja do wspomnień dla widzów, którzy wzrastali z ich muzyką, a przede wszystkim byli świadkami i uczestnikami wielkiej popularności gitarowej muzyki rockowej, dominującej na polskim rynku pod koniec ubiegłego wieku.
Sam zaliczam się do tego pokolenia, więc z przyjemnością udałem się na koncert przygotowany przez agencję Visual Productions w krakowskiej Tauron Arenie w dniu 20 stycznia 2024r. Spodziewałem się, że wręcz będę zaniżał średnią wieku, a tu miłe zaskoczenie – wśród wielotysięcznej publiczności oprócz siwiejących dżentelmenów z piwnym brzuszkiem opiętym koszulką Big Cyca i dam w podobnym prawdopodobnie wieku o włosach niewykluczone że farbowanych, a przyodzianych często w koszulki z logo Iry dało się zauważyć sporą rzeszę młodziaków, a kilkunastoletnie osobniki płci obojga stanowiły sporą część fanów stłoczonych w pierwszym rzędzie pod sceną i dzielnie wyśpiewujących refreny hitów sprzed trzech czy czterech dekad! Tego wieczoru na scenie pojawiło się sześć – nie bójmy się tego słowa – legendarnych brygad.
Trudne zadanie „otwieracza” koncertu przypadło gościom z Lublina czyli grupie Wanda i Banda. Wanda Kwietniewska to niegasnący wulkan pozytywnej energii znajdujący się w stanie permanentnej erupcji. W trakcie ich setu ciepło wypowiadała się o swoich muzykach podkreślając, że skład zespołu nie zmienia się często, a ona najbardziej kocha zawsze ten aktualny. I nie ma się co dziwić – panowie od wejścia na scenę rasowo i hardrockowo przyłoili jak trzeba, a biegająca po scenie Wanda wyśpiewując niezapomniane „Nie będę Julią” czy „Hi fi” była przysłowiową wisienką na torcie, na chwilę tylko zwalniając podczas ballady „Chcę zapomnieć”.
Róże Europy to formacja prowadzona przez znanego z pracy dziennikarskiej Piotra Klatta. Nie jest jedynym przedstawicielem tego zawodu w składzie, bo na gitarze gra tam popularny prezenter Artur Orzech, znany z dowcipnego i rzetelnego komentowania choćby finałów Eurowizji – oby następna ta impreza relacjonowana przez TVP znów była „obsługiwana” przez pana Artura. Tu również sentyment fanów został mile połechtany przez „Radio młodych bandytów” czy „Stańcie przed lustrami”.
O Chłopcach z Placu Broni do niedawna można by było powiedzieć, że grając w Krakowie występują u siebie. Ale jak to celnie zapowiedział Skiba prowadzący koncert, obecnie to może być formacja bardziej częstochowska niż krakowska. Zespół zmarłego tragicznie i przedwcześnie Bogdana Łyszkiewicza cały czas prowadzi basista Franz Dreadhunter kultywując pamięć po koledze, znakomitym autorze piosenek, a obecnie miejsce frontmana zajmuje Janusz Yanina Iwański i moje wrażenie jest takie, że to doskonały wybór. Yanina kapitalnie wpisuje się w charakter bandu, świetnie śpiewa piosenki Łyszkiewicza, no i jest charakterną postacią sceniczną. Piękne pieśni Chłopców tego wieczoru wybrzmiały znakomicie, światełka komórek niejednokrotnie rozświetliły krakowski Tauron. Była i „Wolność”, i nieśmiertelna „Ela” ale i „Jezioro szczęścia” znane z wykonania Beaty Kozidrak i grupy Bajm. Panowie w świetnej formie, i skoro mają teraz takiego wokalistę, to chciałoby się usłyszeć nowe piosenki w ich wykonaniu, choć oczywiście skarbnica starych hitów zapewnia różnorodną set listę. Ale może są jakieś niewykorzystane teksty Łyszkiewicza jeszcze w archiwach? A może po prostu można by nagrać całkiem nowy autorski materiał? Po tym koncercie mam wrażenie graniczące z pewnością, że z Iwańskim może to być bardzo dobra rzecz.
Sztywny Pal Azji w równie dobrej formie. Przyznam się, że mniej-więcej cztery dekady temu byłem wielkim fanem chrzanowskiego Szpala, zajeżdżałem kasetę z pierwszą płytą na zacinającym się kaseciaku, pisałem listy do ich fan-klubu (tak, to były czasy gdy nie mieliśmy Internetów i Facebooków proszę państwa, pisało się tradycyjny list do fanklubu, i zespół czasami nawet w tej samej formie odpisywał). Tym bardziej ucieszył mnie świetnie wykonany set w wykonaniu zespołu. Wokalista Leszek Nowak w kapitalnej kondycji głosowej, często wychodził zza pianina elektrycznego zachęcając publiczność do żywszej reakcji. A ta publiczność, zaznaczmy – wcale nie wymagała dodatkowego motywowania – wszyscy wykonawcy mieli kapitalne przyjęcie i ludzkość reagowała entuzjastycznie na wszystkie dźwięki płynące ze sceny.
Big Cyc to już zespół-instytucja. Tego wieczoru, jak zaznaczył Skiba, zgodnie z charakterem imprezy sięgnęli po najstarsze numery z pierwszych płyt i choć osobiście specjalnym fanem tego typu około punkowego grania nigdy specjalnie nie byłem, to bawiłem się znakomicie żałując, że nie mogę się skupić na pogowaniu tylko muszę jeszcze parę zdjęć zrobić. Świetny set, kapitalnie ułożony, świetnie wykonany, muzycznie wszystko się zgadzało – sekcja naparza, Dżej Dżej świetnie śpiewa zasuwając na Rickenbakerze jak lemmy, gitarzyści zasuwają jak trzeba, klawiszowiec wspiera brzmieniowo i wokalnie, Skiba szaleje i rzuca w publikę rolkami legendarnej taśmy higienicznej będącej jednym z najbardziej pożądanych artykułów w czasie komunistycznego niedoboru dóbr J…. ech. Znakomity koncert, zero geriatrii i odgrzewania kotleta.
I na koniec hardrockowa legenda z Radomia, czyli IRA. Kolejny przykład na to, że niektórzy muzycy są jak przysłowiowe wino (albo może nawet whiskey) w beczkach – z czasem smakuje coraz lepiej. Jak wiemy i Ira przez te lata przeszła metamorfozy składu i obecnie obydwaj panowie gitarzyści to następcy muzyków z pierwotnego składu, z którego zostali oczywiście Artur Gadzio Gadowski mocarnie śpiewający i chyba jedna z lepszych hardrockowych sekcji w historii polskiego rocka – skromnie zasuwający na Fenderze i współtworzący chórki Jinx i schowany za parawanem z plexi Wojtek Owczarek. A cały kwintet to świetnie wysterowana i dobrze naoliwiona maszynka wykonująca ku uciesze fanów wprasowane w nasze uszy przeboje. I co najważniejsze Gadzio w wysokiej formie wokalnej, bo jak wiadomo – gitarę można nastroić, a jak nie brzmi, to zmienić struny na nowsze, a z ludzkim głosem nie ma tak łatwo. Ale i w tym wypadku wszystko się zgadzało. Bardzo dobry koncert na koniec wielogodzinnej zabawy.
Świetna organizacja, bardzo przystępne ceny biletów przyciągnęły wielotysięczną publiczność, wielu widzów przyjechało do Krakowa z odległych miejscowości na spotkanie z idolami z młodych lat. Bardzo dobra produkcja koncertu, świetny dźwięk i bardzo dobre światła, znakomita praca obsługi sceny błyskawicznie zmieniającej backline dla kolejnych wykonawców, dobrze dobrane animacje na wielkim telebimie za sceną. Znakomita jak zwykle konferansjerka realizowana przez Krzysztofa Skibę, dowcipna, pozbawiona „kombatanctwa”, wypełniona poczuciem humoru i odniesieniami do obecnej rzeczywistości, której Skina jest celnym komentatorem. Pozostaje apetyt na kolejne edycje koncertów „Zadzwońcie po milicję” i innych wydarzeń znakomicie realizowanych przez agencję Visual Productions – choćby festiwal Rockowizna, który w tym roku również zawita do Krakowa. Już mam na te koncerty wielki apetyt i mam nadzieję, że będę miał przyjemność uwiecznić je fotograficznie dla naszych czytelników.
Tekst i zdjęcia: Sobiesław Pawlikowski