Komentatorzy piłkarscy lubią podczas meczy do nazwisk piłkarzy przyklejać jakiś epitet. Na przykład niektórzy zawodnicy już na zawsze chyba pozostaną w ich ustach młodzi, chociaż już dawno wyrośli z młodzieżówek. Taki trochę jest też przypadek Iggy’ego Gwadery, o którym zrobiło się głośno, gdy Titus wygrzebał go jeszcze jako trzynastolatka i postawił przed światem, mówiąc: „Graj!”. Iggy grał, grał jak należy. W międzyczasie w obozie jego rodzimej formacji Anti Tank Nun, której przewodził razem ze wspomnianym Titusem, doszło do zmian. Przede wszystkim wszyscy w zespole osiągnęli już pełnoletniość. Po drugie – Titus oddał bas w ręce swojego syna, Maxxa Alexxa. Po trzecie, z zespołu odszedł gitarzysta rytmiczny Adi. Po czwarte, niedawno ukazała się trzecia płyta zespołu, zatytułowana „Permanent Erection”.
Nijak mnie ta płyta nie zaskakuje. Anti Tank Nun zawsze było stylistycznie bliskie Acid Drinkers i to nie tylko ze względu na udział Titusa. Nie jest to rzecz zła, ale zastanawiam się, czy przypadkiem zaangażowanie lidera Acids w tej projekt nie wpływa na stylistyczne wybory samego Gwadery. „Permanent Erection” równie dobrze mógłby się ukazać pod szyldem Acids. Może przy kolejnym poszukiwaniu gitarzysty do Acidów niech po prostu do zespołu wskoczy Iggy?
Tak czy inaczej „Permanent Erection” to blisko trzydziestopięciominutowa porcja dość oczywistej mieszanki heavy i thrash metalu. Iggy, jak to on, gra świetnie technicznie (choć jakichś specjalnych łamańców tu nie znajdziecie), odnajduje się w szybkich tempach i riffach, sadzi fajne solówki. Bas Maxxa Alexxa jest mocno podkręcony w miksie i brzęczy bardzo wyraźnie, co mnie się akurat podoba, choć z początku mnie zaskoczyło. Mr. Bo gra dość prosto, ale efektywnie, a Titus zwyczajowo wykrzykuje swoje teksty, bardziej melorecytując, niż śpiewając. Wszystkie te składniki znamy. Wydaje się, że Iggy i ekipa mocno się inspirowali starą szkołą thrashu, i to szczególnie tego spod znaku Metalliki (i to nawet tej nowszej, vide „Regular Madness”, mój ulubiony „The God Father”, „The Waste Land”). Troszeczkę światła do albumu wprowadza bardziej melodyjny „Pain In My Ass”, ale cała płyta w zasadzie osadzona jest w podobnych tempach i zmianach rytmicznych. Sęk w tym, że na „Permanent Erection” brakuje jakiejś charyzmy. Niewiele momentów z tego albumu można uznać za szczególnie interesujące. Wszystko to już słyszeliśmy miliony razy i choć wiem, że w Anti Tank Nun nie chodzi o wymyślanie koła na nowo, mam wrażenie, że dostaliśmy odgrzewany kotlet. Owszem, jest smaczny, tłusty jak należy, z mięsa, a nie tektury, ale wciąż wczorajszy. Nie chcę powiedzieć, że to zły album. Mam jednak wrażenie, że zabrakło jej twórcom trochę inspiracji. „Permanent Erection” da się słuchać, na pewno sprawdzi się w samochodzie podczas długiej podróży, bo podkręci nieco adrenalinę. Fani Zakonnicy i Kwasożłopów powinni być zadowoleni, ale trudno spodziewać się tej płyty w rankingach best of 2017.
Wyd.: Metal Mind Productions