Czy formuła bop’n’roll, jaką od początku kariery prezentuje Mike Stern (z małymi wyjątkami), przeżyła się? Raczej nie. Jest na tyle uniwersalna i pojemna, że amerykański gitarzysta może bez końca grać ten sam, dłuuuugi, pełen dramaturgii, funku i swingu utwór. Bo tak mniej więcej brzmi ta muzyka – bez względu na tytuły, po prostu raz jest to ballada, raz utwór w szybszym tempie, ale wszystkie do siebie podobne. Początek to dwa utwory z ostatniej płyty, w których każdy z muzyków ma pole do popisu i jak można domyśleć się, studiując wstępnie listę płac, ani Kennedy (bas), ani Weckl (bębny), ani Franceschini (saksofon) nie zawodzą. Zresztą kojarzeni są ze Sternem od wieków. Tom Kennedy i Dave Weckl ciągną jak dobrze naoliwiona funk-maszynka, a saksofonista uwija się jak może w dialogach z gitarą i własnych improwizacjach
W „What Might Have Been” Stern popisuje się muzyczną erudycją, stosując szeroki wachlarz zagrywek, serwując zróżnicowane klimaty, w tym swoją charakterystyczną, bluesującą melancholię i gdy już skutecznie rozłoży nas emocjonalnie, wkracza „Chatter”, czyli funk, bop, blues – słowem: wiele zabawy w jednym. Pod koniec gitarzysta przyznaje – „Nie mogę skończyć! Chyba musicie mnie zwieźć ze sceny”. Nie dziwię się mu, skoro wieńczący koncert numer to kwintesencja jego energetycznego współgrania z Franceschinim (który ma tu wyjątkowo „Sanbornowskie” momenty) Jego entuzjazm udzielił się publice i Wam pewnie też się udzieli, zresztą – sami spróbujcie. Całość nagrana jest w HD, a dla koneserów obrazu to ważna informacja.
Piotr Nowicki