Materiał muzyczny osadzony jest głównie w duchu gitarowego grania, jakie znamy chociażby z albumów wydawanych przez Shrapnel Records od lat osiemdziesiątych, a więc będącego w prostej linii spadkobiercą heavy metalu i gatunków pokrewnych. Liverani wyraźnie inspiruje się dokonaniami kultowego duetu Friedman–Becker oraz neoklasycznym stylem Malmsteena, ale bez sztywnego przywiązywania się do wytyczonych przez nich ram, ani też przesadnego epatowania techniką. Choć technikę ma oczywiście nienaganną (co pokazują niejednokrotnie zabójcze arpeggia i sweepy), to gitarzysta nie testuje naszej wytrzymałości na ilość dźwięków, jakie możemy przyjąć na sekundę. Ma przy tym znakomity zmysł prowadzenia melodii, którego źródeł można by doszukiwać się być może u Steve’a Vaia, czy nawet Gary’ego Moore’a. Do tego ciekawe aranże, w których niebagatelną rolę grają klawisze, kojarzyć się mogą nieraz z Dream Theater, innym razem bardziej z Liquid Tension Experiment czy płytami Dereka Sheriniana.
Komponując i grając ze smakiem, jakiego próżno szukać u wielu podobnych mu stylem wymiataczy, Daniele Liverani raczy nas utworami, których naprawdę da się słuchać, nawet jeśli nie jesteśmy specjalnymi wyścigowej gry na gitarze lub – lepiej – sami być może nawet nie gramy na tym instrumencie, ale lubimy klimaty oscylujące w okolicach melodyjnego heavy metalu. To bardzo ważne, bo przecież sztuka dla samej sztuki, czyli w tym wypadku muzyka dla muzyków to dziedzina, w której bardzo łatwo przekroczyć pewną granicę, prześcigając się w nieskończoność z samym sobą i innymi konkurentami – tylko po co? W muzyce częściej liczy się jednak równowaga niż ekstremum i Liverani zdaje się to bardzo dobrze wiedzieć, oferując zawodowo napisaną, świetnie zagraną i naprawdę dobrze zrealizowaną płytę.
Mikołaj Służewski