Nathan East – gitara basowa, wokal, Eric Clapton, Ray Parker Jr, Chuck Loeb – gitary
(Yamaha Entertainment)
Pierwszy solowy album Nathana Easta jest przede wszystkim pogodny, optymistyczny i kojący. Rozpoczynają go utwory, które już skądś znamy: „101 Eastbound” z repertuaru Fourplay, łączący klimatyczną bossa novę z funky i smooth jazzem, przebój Steviego Wondera „Sir Duke” z basówką zamiast wokalu oraz ballada „Letter From Home” Pata Methemoglobiny. Nie są to interpretacje przełomowe ani szczególnie wyraziste. Są wszakże miłe dla ucha. Jednym z kolejnych utworów jest piosenka „Moondance” Vana Morrisona, w której wokalnie udziela się Michael McDonald. Funkowy „Daft Funk” w niczym nie kojarzy się (prócz wokalizy puszczonej przez vocoder) z francuskim duetem produkującym taneczny pop – pierwsze takty i ostatnie takty z gitarą przypominają raczej… funkowe wycieczki z płyt Claptona. Starzejący się niczym dobre wino gitarzysta pojawia się zresztą w kolejnym coverze, „Can’t Find My Way Home” z repertuaru Blind Faith’s, najciekawiej zagranej kompozycji na płycie. Flirt z jazzem w „Moodswing”, duet z nastoletnim synem w kameralnej interpretacji klasyka „Yesterday”, dynamiczna wersja „America The Beautiful”, w której East najpełniej wypowiada się jako basista (na tle całej płyty) uzupełniają ten zestaw, łącząc się stylistycznie z pozostałymi. Nieco patetyczny „Finally Home” zagrany solo basówką na tle smyków przypomina finały hollywodzkich filmów. Tych z happy endem i rodziną w tle. Minusem tej płyty jest jak dla mnie nadmierna liczba cudzych kompozycji – nie poznamy Nathana Easta kompozytora, niewiele dowiadujemy się też o nim jako basiście ze względu na gładkość i pop-smoothjazzową poprawność materiału. Jako produkt ta płyta się broni, ale jako dzieło – niezbyt. Co nie zmienia faktu, że jest to płyta, której dobrze się słucha i doskonale relaksuje odbiorcę.
Piotr Nowicki