Udział brali: Metallica, Iron Maiden, Glenn Hughes, Black Label Society, Chickenfoot, The Flaming Lips, Santana, Jimmy Barnes & Joe Bonamassa, Kings of Chaos, Chad Smith
Pomysł stary jak świat, utwory też. Na dodatek ograne na setki sposobów na arenach, w salach, knajpianych jam session i przy ogniskach. Można na tym łatwo polec. No i niestety, w mojej ocenie część z plejady znakomitych muzyków wpadła w tę pułapkę. Santana & Co? Tak sobie. Satriani & Co? Bawili się świetnie, ja już gorzej. Glenn Hughes ma nad nimi przewagę – grał w Purplach i broni się. Na szczęście, bo już nie chciało mi się słuchać dalej. „Lazy” z gitarami Bonamassy i Whiteforda? Przyzwoity, stylowy, dali rady. Zaskoczenie in plus? Wyluzowana wersja „Dymu na wodzie” Smoking Lips. Na zakończenie Iron Maiden i Metallica. Ci drudzy trochę lepiej, ale bez rewelacji. Składanka – ciekawostka, ale czy warto do niej wracać?
Piotr Nowicki