Gitara i bas: Richard Bona
(Univesal Music Polska)
Najmniej basowy album Richarda Bony, ale za to najbardziej emocjonalny i głęboki w jego dyskografii. Sam tytuł płyty to gra słów i znaczeń, bo pomijając zawartość nazwiska z tytule, słowa „bona fide” będące anagramem tytułu, oznaczają coś autentycznego, prawdziwego, wykonanego w dobrej wierze. Idealnie koresponduje to z tym, co ta świetna płyta wyraża.
Dużo tu jego śpiewu, dużo historii opowiadanych w prawdzie w języku douala, ale jakoś nigdy nam to przecież nie przeszkadzało… Niesamowite, że poprzez tembr, feeling, dynamikę i przeżywanie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie tę cudowną drogę, jaką Bona przebył od wybrzeży Kamerunu po światowy basowy panteon. Mówi on o tej płycie „Gdy byłem mały, muzyka nie była dla nas muzyką dopóty, dopóki nie wiązała się z jakąś piękną historią. To moje korzenie, z których czerpię niezależnie od miejsca zamieszkania. Nawet jeśli ludzie nie rozumieją języka, w którym historia jest opowiadana, mogą zawsze poczuć związane z nią emocje. Zarówno dźwięki, jak i samo brzmienie słów niosą już pewne treści. A historie ludzkich losów są wszędzie podobne – praca, miłość, cierpienie i szczęście. To samo wszędzie, na całym świecie”.
A muzyka? To w większości intymny, akustyczny album, na którym obok wokalu, gitary akustycznej (Bona jest również jej wirtuozem) i egzotycznych perkusjonaliów z rzadka niestety słychać konkretną sekcję rytmiczną w postaci basu i perkusji. Wynagradzają to piękne melodie i brzmienia, tak jak te z utworu „Mulema”. Bas jest obecny niemal w każdym utworze, ale nie gra pierwszych skrzypiec. To, co tygryski lubią najbardziej, eksploduje w utworze „Diba La Bobe”, który jest wspaniałym wirtuozowskim, radosnym przesłaniem dla wszystkich tych, którzy wokół siebie widzą tylko „kryzys”. Przydałoby się więcej takich utworów na płycie.
A więc tym razem nowa płyta Richarda Bony to zachwyt połączony z niedosytem. Na szczęście możemy być pewni, że na zbliżające się polskie koncerty Mistrza zabierze on ze sobą pełen skład i oprócz wzruszenia poczujemy również ogień ze sceny – zawsze tak było, więc na pewno będzie i teraz!
Maciek Warda