(UDR)
Zamiast wydawać kolejne albumy długogrające co kilka lat, panowie ze Skid Row postanowili pójść inną, być może bardziej nowoczesną drogą, wypuszczając rok po roku dwie EP-ki. „Rise Of The Damnation Army” ma być swoistą kontynuacją „United World Rebellion: Chapter One” z roku 2013. Ta krótka i zwarta płyta zawiera siedem utworów, których łączna długość wynosi niecałe trzydzieści minut – wystarczająco, by dać fanom kawał świeżego mięsa, ale też nie zanudzić jednostajnym materiałem.
Na płycie znajdziemy dokładnie to, czego moglibyśmy się spodziewać od amerykańskich mistrzów hardrockowo-heavymetalowego rzemiosła. Chociaż od czasów świetności zespołu zmienił się już dawno wokalista oraz – kilkakrotnie – perkusista, to gitarowo-basowy trzon pozostaje ten sam. Muzycznie więc przenosimy się w klimaty lat osiemdziesiątych; zadziorne gitarowe riffy pędzą do przodu, ścigając się niekiedy z zawadiackim rytmem bębnów, a soczyste solówki pełnią tutaj funkcję turbo doładowania. Całość została do tego opatrzona odpowiednio mięsistym brzmieniem na miarę naszych czasów. Wśród piosenek szybkich i z założenia głośnych nie mogło jednak zabraknąć ballady, w której zespół brzmi niemal jak mocniejsza wersja Bon Jovi.
Dla fanów gatunku rzecz warta posiadania, a przynajmniej sprawdzenia. Można nawet powiedzieć, że to płyta międzypokoleniowa, która starszym słuchaczom przypomni dawne, buntownicze lata, a jednocześnie trafi też do dzisiejszych młodych gniewnych.
Mikołaj Służewski