(Tercet)
Jeśli ktoś nie zna zespołu Ino Ros, ale obiło mu się o uszy, że to kolejna „góralszczyzna”, to uspokajam – jedynie wokalne zaśpiewy i obowiązkowe skrzypce w składzie mogą o tym świadczyć. Cała reszta to kawał solidnego folk-rockowego grania, które miłośnikom tego gatunku da wiele minut muzycznej uczty. Z nieuniknionych skojarzeń z polską sceną „podhalańską” zespół ucieka m.in. dzięki świetnym rockowym solówkom gitarowym czy riffom czasami rodem z Wolfstone. Łukasz Bodura (gitara) nie boi się korzystać z całej palety brzmień, jakie niesie ze sobą gitara elektryczna, ale oczywiście sprawnie obsługuje również gitarę akustyczną, dzięki czemu nawet dla „okazyjnego” słuchacza tego typu muzyki, będzie tu wiele interesujących momentów. To po prostu bardziej eklektycznie i strawnie podana współczesna muzyka folkowa i cieszy fakt, że producent nie bał się takiego utworu jak „Ruda”. Nawet rytmy ska, musowo obecne w takiej stylistyce, nie rażą jak u Eneja swoją prymitywną strukturą, ale poprzerywane są ciekawymi „bridżami” i modulacjami. Jest ich jednak niewiele – więcej za to jest czystych, mięsistych rockowych utworów (np. „Wezwanie”), które zaprzeczają stereotypom. Mimo całej swojej przewidywalności utworów o góralskim sznycie, dużo się dzieje w muzyce Ino Ros, a niektóre jej elementy potrafią zaskoczyć (np. solo klawiszy w zwieńczeniu utworu „Jedno jest pewne”). Pomimo tego, że utworów na płycie jest aż szesnaście (w tym dwa bonusy), całość wydaje się zróżnicowana i świeża – dużo robią niebanalne teksty, ale nawet gdyby ich nie było, sama warstwa muzyczna jest ciekawie zrealizowana. Nie jest to jakaś światowa superprodukcja, ale mix i brzmienia są wyraźnie przemyślane i pieczołowicie wypracowane, co w połączeniu z wykonaniem, mającym znamiona wykonania live, daje interesujący efekt. Parafrazując tytuł tej płyty: warto było jej posłuchać!
Maciej Warda