Jeśli nie jest się Erikiem Claptonem albo Phillem Collinsem, zebrać jedenaście osób i zrobić z nimi płytę, nie mówiąc już o koncertowaniu, to nie lada wyzwanie. Derek Trucks dokonał tego i m.in. jego płyta „Made Up Mind” zaczyna się z wysokiego C.
Radosny, na wskroś amerykański gitarowy blues-rock z country’owym zacięciem i soulowym tłem towarzyszy nam przez cały album. Z każdego z utworów bije wrażenie roboty zawodowców, którzy pomijając to, że są doskonałymi instrumentalistami, to jeszcze mają niezłą zabawę, grając ze sobą. Zdarzy się czasami krótka wycieczka w rootsowe, folkowe, czy funkowe rejony, ale wszystko zaaranżowane jest naturalnie i wynikowo – to nie fusion, tylko spójny gitarowo-wokalny, rodzinny album. Rodzinny, bo Derek i Susan to małżeństwo – tylko pozazdrościć tak dobranej pary! Dereka znamy już z wielu albumów (solowych, zespołowych i innych artystów) i tutaj pozostało mu tylko potwierdzić, że tak naprawdę to dzisiaj stoi on obok Joego Bonamassy i Johna Mayera, jak równy z równymi. Obok gitary, która odzywa się wieloma głosami, całość spina doskonały i emocjonalny wokal Susan Tedeschi, która – a jakże – również gra na gitarze. Ją z kolei wokalnie wspomagają wzorowo zaśpiewane chórki. Całość ma klimat jakiejś imprezy czy potańcówki na dalekim południu Stanów Zjednoczonych, ale jednocześnie ma studyjną ogładę i melodyczno-harmoniczne pomysły najlepszego sortu. Właśnie – kompozycyjnie to dla mnie majstersztyk, bo album powinien spodobać się zarówno blues – rockowym psychofanom jak też szerszej publiczności, potrafiącej dostrzec klasę artystyczną wielu muzycznych gatunków. Chciałbym się wbić na takie party albo jeszcze lepiej na koncert Tedeschi Trucks Band gdzieś w Polsce – może się tego doczekam. Jedno jest jednak pewne, że po przesłuchaniu tego albumu każdy będzie miał ochotę włączyć go jeszcze raz i jeszcze raz…