Przyjęło się, że metal progresywny to muzyka dla muzyków i ja się z tą definicją zgadzam. Są na szczęście grupy, które się z tej definicji wyłamują i potrafią nagrać płytę, na której będą pokazywać swoje zapędy progresywne, a jednocześnie muzyka pozostanie muzyką.
Threshold to jeden z tych zespołów, o których myśli się w pierwszej kolejności kiedy mowa o progresywnym metalu. Szczerze mówiąc nie wiem, na czym ten progres polega. „For the Journey” to jedenaście piosenek o przeciętnie skomplikowanej konstrukcji, bez żadnych kosmicznych rytmów, aranżacji czy instrumentalnych wygibasów, za to o mocnym kręgosłupie w postaci sekcji rytmicznej. Nie zrozumcie mnie źle – owe jedenaście utworów to kawał dobrej muzyki. Nie brakuje tutaj niczego, od interesujących riffów począwszy, przez znakomite melodie, na wciągających partiach solowych skończywszy. Nie jest jednak tak, że to jakaś bardzo postępowa muzyka.
In plus wyróżnia się najdłuższy w zestawie „The Box”, który siłą rzeczy ma najbardziej złożoną aranżację, ale w pozostałych kawałkach też nie wieje nudą. Czuć jeszcze ducha Dream Theater, momentami czuć też rocka progresywnego z lat 70-tych i 80-tych (Genesis to poprawne skojarzenie). Gitarzyści i sekcja rytmiczna wcale nie starają się budować bardzo złożonych konstrukcji, wszystko mieści się raczej w średnicach, także pod względem ciężaru gatunkowego. Kapitalnego klimatu i przestrzeni utworom na „For the Journey” dodają partie instrumentów klawiszowych. Nad wszystkim zaś bardzo ładnie wybija się głos Damiana Wilsona, który śpiewa ładną, okrągłą barwą, przez co brzmi bardzo ciepło. Nie jest to bez wątpienia najbardziej energiczny wokalista świata, ale nadrabia dobrą techniką i intrygującymi melodiami.
Wydaje mi się, że „For the Journey” grupy Threshold podoba mi się właśnie ze względu na zespołowość. Wszyscy grają tu razem, nie prześcigając się i pojedynkując na solówki. Zespół postawił na muzykę zamiast na popisy, a muzyka to wszak nie ekwilibrystyka.