Gitary: Sonny Landreth, Joe Satriani, Eric Johson
Bas: Dave Ranson
(Proper Records)
To jedenasty album mistrza techniki slide z Luizjany, ale co ciekawe, pierwszy całkowicie instrumentalny. Artysta sięgnął tu do źródeł swoich inspiracji, do pokładów, które nie mógł eksplorować na albumach z wokalem. W pierwszym utworze „Gaia Tribe” gościnnie gra Satriani, ale jego solo nie wyróżnia się niczym szczególnym – jako gość ciekawiej wypada Eric Johnson w utworze „Passionola”. Ciekawsze za to są dołożone smyczki i progresywny fragment w drugiej części otwierającego płytę utworu. Aranży ze wzbogaconą o smyki orkiestracją jest zresztą więcej i dodają one filmowego kolorytu opowieściom Landretha.
Gitarzysta pokazuje na tym albumie wszystkie swoje atuty: gra pięknym soundem, slide’em wyśpiewuje niesamowite rzeczy – nie tylko łkające, „duszoszczipatielne” dźwięki charakterystyczne dla tej techniki, ale i słoneczne, napędzające, optymistycznie brzmiące frazy. Jego kombinacja techniki slide z fingerpickingiem, nuty-duchy, ślizgające się akordy składają się na niepowtarzalny styl tego niezbyt docenianego u nas muzyka. Stylistyczny przekładaniec bluesa, country, południowego rocka i odrobiny jazzu przyprawione zydeco oraz śladową ilością egzotycznych elementów nie bez kozery reklamowany jest jako album wnoszący nową jakość w dyskografii gitarzysty. Czapki z głów!
Piotr Nowicki