(Tone Center)
Uncle Moe, czyli reinkarnacja duetu wirtuozów wiosła: country-rockowego fusionera Bretta Garseda i pająka tappingu T.J. Helmericha to formacja, której krążki intrygują i elektryzują zaawansowanych fanów gitary. Ot takie Tribal Tech z Chambersem na garach i dwoma gitarzystami zamiast jednego. Poprzedni krążek tej supergrupy był próbą pogodzenia kosmicznego wizjonerstwa klawiszowca Scotta Kinseya, ultraczadowej sekcji Willis/Chambers oraz gitarowych przekładańców obu wymiataczy. Podobnie jest i tutaj.
Mam wrażenie, że bez Kinseya ta płyta nie miałaby sensu. Trochę groteski, heavy metal fusion lat 90., nowe brzmienia (Audio Rhumba!), muzyka ilustracyjna, cytaty z WEATHER REPORT i solówki z kosmosu to najkrótsza recenzja zawartości. Bardzo interesująco odnajdują się w tym kontekście gitarzyści, którzy zarówno umiejętnie „cieniują kolory” w akompaniamencie jak i wyczekują, by „przyłożyć” znienacka solówką. Owa oszczędność w epatowaniu gitarowymi patentami wychodzi muzyce na dobre. Z drugiej strony słychać, że są głodni grania gdy frazy wyskakują im niczym charty wypuszczone z bloków. Helmerich gra mocniejszą barwą szczególnie uwydatniającą niskie rejestry, jego nieprzewidywalne solówki, przedziwnie czasem brzmiące frazy zdeterminowane unikalną techniką tappingu to rzecz zawsze warta analizy i przetrawienia. Garsed jest gigantem totalnych, jazz-rockowych fraz z tym charakterystycznym, slide’owo-folkowym posmakiem. Nie zawodzi i tym razem miło masując nasze uszy swoimi zaskakującymi, nieszablonowymi solami.
Sekcja Willis/Chambers to dla jazz-rocka lokomotywa z marzeń nawiedzonego maszynisty. Znów fantastycznie bawią się razem groovem i czadem definiując, o co w tym wszystkim chodzi. Pewne gatunki nie starzeją się pod warunkiem, że muzycy są w stanie wykrzesać z siebie młodzieńcza energię. Tribal Tech umarł, niech żyje Uncle Moe i ich superpłyty! Swoją drogą – jaka szkoda, że oni nie jeżdżą w trasy…
Piotr Nowicki