Jak chłopaki z rockowo metalowych bandów mogli wpaść na pomysł, by nazwać zespół w ten sposób, to tylko oni wiedzą. No ale z drugiej strony jak można było nazwać zespół The Who, albo Yes…? W każdym razie w moim odtwarzaczu właśnie leci wiewiórka i muszę przyznać, że zapowiada się interesująco.
Przede wszystkim wielki szacunek dla panów za to, że regularnie grają w dużym składzie wraz z sekcją dętą. Wiadomo, dzisiaj czasy są takie, że na 3 lub cztery osoby „łatwiej się dzieli”, ale często cierpi na tym sama sztuka, czyli to, co mają do zaprezentowania zespoły. Tutaj nie ma pod tym względem kompromisów. Są natomiast wpływy i naleciałości, które słychać, ale które działają na korzyść wiewiórek. Płyta to przystępnie podana mieszanka ska, reggae i rockandrolla. Od pierwszego kawałka ciężko ustać w miejscu ponieważ noga sama zaczyna tupać do rytmu, a głowa kiwać się miarowo. Na szczęście dla piszącego te słowa zespół Wiewiórka na drzewie nie poszedł w stronę turbo folku spod znaku Eneja, tylko miły, festiwalowo – chillowy klimat, przy którym miło usiąść, wypić piwo albo nawet coś zapalić. Pozytywny vibe bije od tej płyty na dużą odległość i to jest chyba jej największy walor, szczególnie w dzisiejszych, pełnych hejtu czasach. Zespół pochodzi z Gliwic, a brzmi jakby chłopaki urodziły się w Trójmieście i młodość spędziły na słonecznej plaży.
Nie ma sensu rozpisywać się o każdym kawałku z osobna, czy analizować treści, bo jak łatwo jest domyśleć, śpiewane jest o miłości, radości, wolności, marzeniach, wzlotach i upadkach. Taka jest konwencja i bardzo dobrze, że zespół się jej trzyma. Całość materiału, od pierwszego do ostatniego utworu jest dzięki temu stylowa, spójna i uzasadniona. Na koniec jeszcze dwa słowa o poziomie wykonawczym. Instrumentalnie to niemal bigbandowy żar, poparty precyzyjnymi partiami gitar, bardzo żwawą sekcją rytmiczną i umiejęstnie napisaną oraz świetnie zagraną sekcją dętą. Są solówki i riffy gitarowe, jest dynamika (zespół umie się wyciszyć aby zaraz później dorzucić do pieca), jest i charakterystyczny, pewny wokal, który momentami przypomina mi Grzegorza Szlapę z zespołu Kowalski, a chwilami frazowanie Grabaża. Bardzo detaliczne brzmienie świadczy o zawodowej realizacji i oszczędnej produkcji, co dla wielu osób stanowi atut i walor autentyczności. Całości patronuje sieciówka Ministerstwo Śledzie i Wódki (bary), co także jak najlepiej świadczy o zespole!
