Doczekaliśmy się w końcu drugiej pełnowymiarowej płyty Pliniego. Długo kazał na siebie czekać ten australijski artysta, ale śmiało można już powiedzieć, że opłacało się. Jego najnowsza płyta jest fenomenalna!
W 2016 roku ukazała się jego pełnowymiarowa debiutancka płyta “Handmade Cities”, ale wcześniej wydał kilka EP-ek, które sprawiły, że zyskał dużą popularność w serwisach społecznościowych. Po pierwszym albumie wydał własnym sumptem 3 single (“Sunhead”, “Birds” i “Surfers”) i teraz mamy jego drugi album w całej swej okazałości.
Pliniego zna już cały świat, bo po wydaniu pierwszej płyty namaścił go sam Stave Vai mówiąc o nim: „przyszłość wyjątkowej gry na gitarze”. Nie pomylił się ani o jotę, nos nie zawiódł Vaia bo dzisiaj dostaliśmy gitarowe arcydzieło, wielowymiarowe, wielowątkowe, wielobarwne i na wskroś nowoczesne.
Plini zaimplementował do tego dzieła wszystko co w jego arsenale najlepsze i dostępne dzięki wybitnemu warsztatowi jego i jego kolegów. A jednocześnie wszystko zostało zrealizowane na żywych instrumentach i płyta ma walor unikalnej dynamiki „czynnika ludzkiego”, niedostępnego dla muzyki samplowanej, czy wygenerowanej na komputerze.
Zgodnie z XXI-wieczną tradycją, Plini wsadził od razu całą płytę do wszystkich możliwych serwisów streamingowych, dzięki czemu cały świat dowiedział się dziś rano, że Plini to absolutna awangarda współczesnej shredderki. On zresztą jest jednym z tych, którzy nadają jej kierunek, choć oczywiście ciężko mu wyzbyć się wpływów przywołanego już Steve’a Vaia, Steve’a Lukathera, czy Tosina Abasi.
I, jak to często bywa z wybitnymi gitarowymi twórcami, to nie jest po prostu gitarowy album, tu każdy entuzjasta dobrej i ambitnej muzyki znajdzie dużo dobra. Słuchamy!