Testował: Maciek Warda
Przebój ostatniego roku, zbierający same entuzjastyczne opinie użytkowników i testerów. Nie bez przyczyny: ta kostka oznacza powrót do najlepszych wzorców z przeszłości za pomocą nowoczesnych materiałów i wiedzy muzycznych inżynierów.
Chorus jest jednym z najważniejszych efektów stosowanych zarówno przez gitarzystów, jak i basistów, a więc – podobnie jak w przypadku delayów i reverbów – istnieje cała masa tych urządzeń na rynku. Każdy producent basowych efektów niemal za punkt honoru obiera sobie wprowadzenie do oferty tego typu urządzenie i – jak można przypuszczać – bardzo różne są tego (nomen omen) efekty. Jest jednak kilka firm, które ugruntowały już swoją pozycję i pozyskały do współpracy takich artystów, że wystarczy im teraz trzymać ten osiągnięty niegdyś wysoki poziom. Do ich grona należy z pewnością firma Tech 21. Dzięki opatentowaniu własnej technologii analogowego przetwarzania dźwięku o nazwie SansAmp, marka ta wyjątkowo dobrze sprawdza się z gitarami basowymi i jest jedną z najbardziej poważanych i pożądanych przez muzyków. Przypomnę tylko, że ich podłogowy preamp do basówek Bass Driver D.I. to istny czarodziej, potrafiący z byle jak brzmiącego wiosła i przeciętnego wzmacniacza zrobić o parę klas lepszy sprzęt, a gdy podłączy się go do jakiegoś Precisiona popartego głową i lodówką Ampega, to plomby same wypadają z zębów, zanim zdążymy wydać pierwszy dźwięk…
Dzisiaj bierzemy na warsztat Boost Chorusa, który, mając premierę rok temu, jako jeden z pierwszych zaczął reprezentować basową serię tych amerykańskich efektów modulacyjnych. Kto zaglądał na stronę Tech 21 albo kto zna się trochę na elektronice i otwierał kiedyś ich efekt, zaglądając do środka, ten wie, że ci inżynierowie wiedzą, jak zrobić pożytek z płytek drukowanych i idealnie zintegrowanych na nich elementów dyskretnych. Zanim więc zagramy na nim choć jedną nutę, mamy niemal pewność, że każdy element tej układanki da w efekcie doskonałe brzmienie, którym będziemy mogli cieszyć się na koncertach i w studiu. Efekt, którego bliźniakiem dla gitary elektrycznej jest Boost Chorus, garściami czerpie z tradycji klasycznych analogowych chorusów z lat 70. i 80., gwarantując jednocześnie sterylną jakość dźwięku i pozbawiony jakichkolwiek zakłóceń tor akustyczny zarówno w trybie modulacji, jak i bypass.
Budowa
Efekt jest nieco większy od kostek z wcześniejszej serii Character, ale – choć zabezpieczony grubą blachą – waży tyle co nic i na pewno nie odczujemy jego ciężaru w naszej podłodze. Kolorystyka i wzornictwo mają nasunąć nam na myśl naturalność, łagodność oraz wyciszenie emocji, niczym na seansie u psychoterapeuty i – wyprzedzając dalsze części testu – są to jak najbardziej trafne skojarzenia. Jak wskazuje jego nazwa, połączono tutaj dwa efekty, które raczej razem „w przyrodzie” nie występują – booster oraz chorus. Za ten pierwszy odpowiada jeden potencjometr Level, przy którym zaznaczono orientacyjny punkt rozpoczynający podbijanie sygnału. Efekt boost można kształtować jeszcze pokrętłem Tone, ale, jak się przekonamy, wszystko podporządkowane jest idei organiczności i naturalności brzmienia. Jeśli używamy wielu efektów w pedalboardzie, to decydując się na basowego Boost Chorusa, możemy sobie podarować osobną kostkę Booster/Bufor.
Poznajmy pozostałe regulatory, zaczynając od lewej strony efektu. Mix miesza czysty sygnał z naszej basówki z tym po modulacji w proporcjach od 100% do zera, przez 50 na 50, po zero dry i 100% wet. Tone – wiadomo, Speed – reguluje prędkość cyklu, a więc, innymi słowy, określa długość fali, Detune to taki zintegrowany pitch shifter, którym możemy odstroić drugi głos w górę (w kierunku #) lub w dół (w kierunku bemola). W pozycji neutralnej nie działa, a więc w tym położeniu mamy brzmienie starych analogowych chorusów. Detune razem z wciśniętym przyciskiem Multi Voice (o nim za chwilę) odstraja jeden głos w górę, drugi w dół. Pokrętłem Depth określamy natężenie efektu – od subtelnego, niemal podświadomego płynięcia, po nieco obciachowe, które z angielskiego można by nazwać… „woobly boobly”. Pozostał jeszcze wspomniany przycisk Multi Voice, minimalnie tylko wystający ponad powierzchnię blachy (nie jest najłatwiej go wdusić), którym dodamy do naszego jednoosobowego (na razie) chóru kolejne dwa głosy. Sprawdza się to lepiej z przesterem, ale już samo w sobie jest intrygujące. Efekt posiada tzw. buforowany bypass, który umożliwia miękkie włączanie efektu bez klikania i żadnych niepożądanych szumów czy trzasków, potrafiących występować przy innych tego typu rozwiązaniach, nawet przy tru bypassach. Czas na łatkę. Czerwona dioda sygnalizująca tryb modulacji świeci blado i w świetle słonecznym lub podczas dziennych koncertów będziemy, niestety, musieli wytężać uszy, by dowiedzieć się, czy Boost Chorus pracuje czy „bypassuje”.
Brzmienie
Ograłem już naprawdę wiele efektów modulacyjnych do basu, ale chyba żaden jeszcze nie okazał się tak delikatny i szarmancki wobec sygnału z mojego Ibaneza SR 505. Powiedzieć, że ten filtr po prostu wtapia się w brzmienie instrumentu, to mało, on po prostu staje się nim w sposób tak wyrafinowany i subtelny, że w ogóle nie chce się go wyłączać! Niezwykle naturalne przenikanie zapewnia potencjometr Mix, który w pozycji na godz. 12 dostarcza nam złoty środek, a po jego obydwu stronach równie czarującą mieszankę sygnałów dry i wet. Oczywiście ci, którzy są nieczuli na wdzięki wszelakich upiększaczy, nie wychwycą tego od razu, lecz jeśli przyjdzie im zagrać kiedyś spokojne solo w jakimś łagodnym utworze z tym właśnie urządzeniem, to gwarantuję, że docenią jego możliwości. Aby nie wynaturzać tego brzmienia, pokrętło Speed powinniśmy ustawić gdzieś pomiędzy pozycją minimalną a środkową, Detune naprawdę minimalnie odchylone od godz. 12, a Depth również w zakresie minimalnego działania. Otrzymamy wówczas przepiękny, leniwie lejący się chorus, którego wartość docenimy zarówno w studyjnym zaciszu, jak i na głośnym koncercie.
Wiele innych wariantów działania efektu to ledwie kilka minimalnych ruchów regulatorami, które dadzą modulacje mniej lub bardziej oderwane od rzeczywistości. Generalnie Bass Boost Chorus to kwintesencja organiczności brzmienia i szybka modyfikacja najbardziej nawet płaskiego i nieznośnego tembru w dźwięk bogaty i przestrzenny. Jednym kliknięciem buta zamieniamy tutaj prozę w poezję, racjonalizm w romantyzm, a realność w oniryczność i to tej najwyższej – chciałoby się napisać: Leonardowskiej – próby.
Wróćmy jeszcze na ziemię. Wzmocnienie sygnału powyżej jego poziomu z trybu bypass następuje już w okolicach godz. 12 potencjometru Level, także gdy ustawimy go na znaczniku Boost, jesteśmy już dawno w innej krainie – geologicznie rzecz ujmując, bliżej rozgrzanego środka Ziemi, gdzie dzieją się rzeczy groźne i wspaniałe. Od tego momentu brzmienie pęcznieje, nabiera masy i jednocześnie przestrzeni, odpowiednio nagłośnione pokryje niczym lawa wszystko, co napotka na swojej drodze. Proszę wybaczyć ten plastyczny opis, ale wzmocnienie w naszej kostce jest wyjątkowo atrakcyjne i – uwaga – niewiele ma wspólnego z preampami SansAmp, jakie doskonale znamy. Tutaj wszystko podporządkowane jest chorusowi i, nawet gdy potencjometr Tone odkręcimy maksymalnie w prawo, nie usłyszymy tego growlu czy gruzu znanego z np. SansAmp Bass Drive D.I.. Tu wszystko podporządkowane jest idei analogowego, konserwatywnego w brzmieniu urządzenia, które odnajduje się w większości współczesnych stylów i gatunków muzycznych. Jednym słowem – zauroczyłem się w nim na długi czas.
Podsumowanie
Jeśli Tech 21 dalej będzie podążał tą drogą (a wszystko na to wskazuje), to skończy się to wyznaczeniem kolejnego kanonu piękna w dziedzinie kreowania brzmienia. Zapewniam Szanownych Czytelników, że jestem świadomy wagi tej tezy, ale wszystko wskazuje na to, że tak właśnie się stanie. Zależy to jednak od tego, czy przekonacie się o tym osobiście, testując (lub od razu kupując) tę kostkę, do czego gorąco zachęcam!