(Fonografika)
Podchodziłem do tej płyty ze sporą rezerwą. Stylistyka Skowytu nie do końca mi odpowiadała, nie rozumiałem jej najlepiej. Kilka pierwszych przesłuchań nie przyniosło odpowiedzi na pytania, które stawiałem przed płytą. Wziąłem więc chwilowy rozbrat z męczeniem „Corridy” i wróciłem do niej po urlopie. Zadziałało. „Corrida” przedarła się przez moje zapory.
Trochę mnie nawet zaskoczyło, że ta punkowo-garażowa mieszanka do mnie trafiła. Nie to, żebym od razu pchał drugi krążek Skowytu na jakieś listy „best of 2015” – to po prostu dobra płyta, nie genialna, lecz zwyczajnie fajna. Jest tu dużo muzyki, która nie jest przepchana nadmierną, zabijającą wszystko punkową agresją, z drugiej strony nie ma tu też alternatywnej mdłości. Skowyt zabalansował idealnie między jednym a drugim, uzyskując dzięki temu jasny, ostry przekaz, który ma szansę trafić do szerszej publiczności, choć punkowi ortodoksi, którzy stawiają sobie na cukier resztki siwiejących włosów, „Corridę” ominą łukiem.
Swoją drogą, może się mylę, może przesadzam, ale mam wrażenie, że Skowyt znalazł coś, czego setki powstałych po 2000 roku kapel punkowych znaleźć nie może – powód do buntu. Na komunę już psioczyć nie ma sensu, słowo „system” od 1989 roku nabrało wielu znaczeń. Skowyt kopie system, który jasno w każdej kolejnej piosence definiuje. Kopie konsumpcjonizm, ale mam wrażenie, że nade wszystko kopie rozbuchaną, napuchniętą i utuczoną popkulturę, która tym wszystkim rządzi. Kopie centra handlowe, aplikacje na smartfonach, karty kredytowe, telewizory, pseudoartystów z pękatymi portfelami, polityków i bankierów, celebrytów, dziewczyny pstrykające selfie. Dawno nie dostałem płyty będącej tak bardzo punkową od strony tekstowej. I choćby dlatego Skowyt jest wart uwagi. A jest tym bardziej wart, jak go wyrzucają z Hard Rock Cafe.
Ach, zapomniałbym. Wszystkim, którzy kojarzą Skowyt po kawałku „Playboy”, który śmiga w pewnej popularnej rockowej stacji radiowej, wyjaśniam, że to zdecydowanie najsłabszy dźwiękowo i jakościowo numer na płycie. Spodziewajcie się po „Corridzie” zaciśniętej pięści, a nie kolejnego Happysad.